niedziela, 22 grudnia 2013

Myślenie szodzi

Opustoszały akademik jest chłodny i cichy. Dogrzewam się kaloryferem i chonikowymi lampkami na parapecie. Czasami nocnymi rozmowami na skype, czasami telefonem do G. kupującej w ramach gwiazdkowego prezentu whisky. Czasami też dogrzewam się winem i malinową nalewką na Arciszu i śmieję się tak długo i tak głośno, że boli mnie brzuch (albo wręcz przestaje boleć). 
Tracę w sobie swój autorytet, jak okazuje się, że jednak nie potrafię być z sobą absolutnie sama dłużej niż dwie doby. Może pora jakoś w sobie tę umiejętność wykształcić. Na dzisiaj zaplanowałam wycieczkę na ostatnie piętro akademika, do jakiegoś okna. Może być i w piżamie z reniferkiem. Otworzę to okno i przemarznę, przedumam swoje życie na nowo, chociaż A. uważa, że myślenie mi szkodzi. 

Myślenie szodzi chyba całym społeczeństwom, bo dość mam ostatnio medialnych choinek ustrojonych bombkami gender i kokardkami z napisem "aborcja", a na czubku instalacji jest jeszcze betlejemska gwiazdka z nieba z nadrukiem "pedofilia w kościele". W tym wypadku A. ma rację - może już lepiej nie myślmy zbyt dużo. Zaszkodzimy swojej tradycji, sobie i swoim rodzinom. Ocalmy dawny ład i porządek. 

Ocalam w sobie ład i porządek. Walczę o niego całą sobą i swoimi myślami. Widziałam w ikei ładne lustro. Symbol nowego-starego ładu i porządku. Jeżeli uda mi się wszystko poocalać to składam tutaj obietnicę, że to lustro kupię. Egocentryczny symbol walczenia o siebie z sobą. Przywiozę z domu szlafrok. Różowy. 

NIe myślmy zbyt dużo, to szkodzi.
Pozdrawiam przedświątecznie <3 

środa, 9 października 2013

Umysłowa tęsknota

Śniła mi się dzisiaj tęsknota. Chyba jednak mój umysł zinteligentniał, jeżeli śnią mi się tak bardzo abstrakcyjne pojęcia. Śniła mi się rzecz jasna osobowo, ale zahaczała o całkiem odległą przeszłośc, o tęsknienie teraźniejsze a nawet o przyszłe. O wszystkie wyjazdy, które jeszcze nie nastąpiły a już wywołują tęsknienie, o wszystkich, którzy już są na odległość i nawet o tych, którzy skądś tam powracali, a ja cały czas pamiętam jak to jest za nimi tęsknić.  To uczucie, kiedy czegoś/kogoś mi brak jest najepszą miarką tego, jak bardzo zależy. Ale ma w sobie całe mnóstwo (a jakże!) szarości i półtonów. Lubię trochę potęsknić. Czasami to motywuje, czasami pozwala na  bezkarną niemotywację - zapalenie papierosa i wypicie wina. Czasami pozwala leżeć  cały ranek pod kołdrą i gonić własne myśli. Dzisiaj nie wykonałam żadnej z tych czynności, sny wystarczyły za wszystkie. Oznacza to chyba, że  tęsknota chwilowo jest paradygmatem mojej codzienności (dowiedziałam się na niedzielnych zajęciach, że paradygmat, to ostatnio modne słowo, w związku z tym uważane za chwilowo brzydkie).

Na cudownym seminarium z romanyzmu z Panem Sową zaobrączkowana Pani (lat ok. 25) przedstawia swój wykluty na drodze intelektualnej układanki temat o osobowości melancholijnej u Słowackiego. Nie zechciałaby może napisać o osobowości melancholijnej w Odcieniach Szarości? Byłoby (o nieskromności!) ciekawiej.

Apropos zaobrączkowania  i posiadania potomstwa. Po ostatnim weekendzie (tutaj zostanę zlinczowana), myślę, że czasami (często?) posiadanie obrączki wraz z dzieckiem w pakiecie przed dwudziestym piątym rokiem życia kastruje z intelektu (który z pewnością jest, ale zakopany pod pieluszkami i spełnianiem małżeńskich obowiązków). Oddalam więc od siebie wszelkie groźby braku umysłowej gimnastyki i kombinuję, jak odzyskać swoją utraconą, poznańską codzienność. Póki co, wstawiam śniadaniowe jajka na twardo i piję kawę. To dobry początek nowego początku, chociaż tak naprawdę niczego nie zdążyłam zacząć od nowa.

Przydatna umiejętność: życie w zawieszeniu. Zawieszam plany, zawieszam ambicje parząc kawę, zawieszam intelekt na zaocznej teorii literatury, zawieszam swoją codzienność będąc w Bydgoszczy. To chyba symptomatyczne dla momentu, w którym jestem i w którym znajduje się obecnie większość społeczeństwa (nie cierpię takich uogólnień). Niemożliwym jednak jest już chyba życie na opodatkowany etat, zakredytowane wesele i dom. Chyba jedynym możliwym trwaniem jest takie od dorywczości do dorywczości, zamykając umysł w czterech ścianach domu czy uniwersytetu. Lub gimnastyka umysłowa - w ramach wolontariatu. W całej swej naiwności wierzę jeszcze, że na mózgu też da się zarobić. W jeszcze większej naiwności wierzę, że kiedyś będę takim szczęśliwcem i rozmiar i horyzont mojego umysłu mi na to pozwoli. 


No i przypis: doprawdy, nie dyskredytuję wszystkich zaobrączkowanym i zadziecionych osób przed ukończeniem studiów. Nawet podziwiam. W końcu z dziećmi jak z rosyjską ruletką. Na kogo padnie na tego bęc. Z małżeństwem czasami podobnie. 




wtorek, 17 września 2013

Pamięć emocjonalna i orgazmy po kichaniu.

Podobno kiedy kichnie się osiem razy pod rząd ma się uczucie podobne do tego po orgaźmie. To ostatnio leitmotiv wszystkich żartów. Co prawda specjaliści mówią, że niemożliwym jest, żeby po ośmiokrotnym kichnięciu wydzielały się te same hormony co po dobrym seksie, ale faktem jest, że wszyscy wokół psikają. Ja nie psikam, jakoś nie mogę - grypa zwana przejściową, inaczej letnią jeszcze przede mną. 

Wieczory w dobrym towarzystwie i przy dobrym jedzeniu są ostatnio dogmatyczne. Rozumiem już trochę te wszystkie starania babci Zofii - przy dobrym jedzeniu jest po prostu miło, jest ciepło i jest przyjemnie a bariery i hamulce puszczają. Zjadłam więc wczoraj faszerowane, greckie papryki i poczułam się przez chwilę jak w mentalnym, psychicznym domu. To miejsce jest jak szuflada z landrynkami - nigdy nie wiesz jaką wyjmiesz, ale wiesz, że wszystkie są niepoprawnie dobre. Wczorajszy wieczór był niepoprawnie dobry. Niepoprawnie inteligentny a chwilami niepoprawnie głupawy, choć wolę nazywać to surrealizmem. 

W bisro na uczelni zmiany. Nowy szyld, nowe doniczki i nowe kolory. No i nowy pan nie umie robic latte. O. miała rację tłumacząc mi, że każdy następny szczebelek mojej codzienności jest dla mnie mniej uciążliwy niż poprzedni. Umiejętność robienia latte czasami mi się jednak przydaje. Poza tym, uczelnia lekko się rozbudza a ja czuję się przetrawiona i wypluta. W zeszłym roku o tej porze jeździłam w tę i z powrotem tramwajami po Poznaniu ciesząc się swoją obecnością w tym mieście. Teraz chodziłam po kałużach i robiłam sobie w pamięci miejscowe wypominki. Dotykałam starych, kochanych miejsc. Są już wchłonięte przez najgorszy rodzaj mojego pamiętania - emocjonalny. Nie weszłam tylko na dach centrum handlowego. Aż tak wielką emocjonalną masochistką nie jestem.

Emocjonalnie zapamiętałam również wiele innych obrazków z wakacji. Takie emocjonalne pocztówki przyczepiam na magnes do lodowatej świadomości. Staję na zmarzniętych stopach i wyglądam horyzontu. Jesienią zawsze dzieją się rzeczy niezwykłe, więc jakby jednak miała stać się jakaś rewolucja - teraz albo dopiero za rok o tej porze. 


niedziela, 15 września 2013

Insomnia i wsobne konfabulacje

Czasami odnoszę wrażenie, że wszystkie dramaty i wszystkie szczęścia (celowo posługuję się liczbą mnogą), że wszystkie cenne słowa i wskazówki pochodzą z zewnątrz. Czy to sprowadzane, czy natchnione, czy zsyłane, czy po prostu zdeterminowane środowiskiem - w zależności w co kto wierzy. Dzisiaj jednak pomyślałam sobie, że nie ma innej drogi wszystkich zjawisk emocjonalnych (słowo zjawisko również celowe), jak przez nas samych. Sama sprowadzam na siebie każdy dramat, sama go w sobie podsycam i rozdmuchuję. Generalnie uwielbiam dramatyzować, to tak pięknie teatralne, tak pięknie filmowe, że czemóż miałabym sobie tę przyjemność fabularyzowania codzienności, konfabulowania sytuacji odbierać? Oczywiście wyjaśniam, że wszystkie te zabiegi odbywają się raczej wsobnie, niż na zewnątrz, tak więc wszystkie historie, które opowiadam są prawdziwe. Nie konfabuluję werbalnie, konfabuluję w wyobraźni. Nie potrafię sobie tej przyjemności odmówić. 

Wielu innych rzeczy również nie potrafię sobie odmawiać, chociaż ostatnio właśnie odkryłam, że odmawianie sobie jest przyjemnym uczuciem. Nie można przecież zawsze żyć do syta. Przestaję również powoli bać się mówić o sobie i mówię - kaskadami wylewam słowa i opowiadam. Demitologizuję swoje wspomnienia i wspólne, niepotrzebnie wspólne miejsca. Jeżeli emocje są cienkimi przewodami łączącymi serce z rozumem, to na moich przewodach ostatnio same spięcia. Pojawiały się iskry a ja próbowałam ugasić je szklanką wody, chociaż i ona jest przecież świetnym przewodnikiem dla prądu i moje ciało podryguje jeszcze do teraz. Zmęczone emocjonalnym porażeniem, kopnięte uczuciowym prądem. 

Z fizyczności: 
Za dużo kawy. Po ciepłej herbacie jest mi niedobrze i moje wnętrzności wołają o pomoc. Mamy coraz zimniej i nieco się w sobie kulę. Budząc sie o 3.00 nad ranem, względnie o 4.00 w soboty i jadąc do pracy odkrywam codzienność mojego zapomnianego miasta. Wszyscy w autobusie linii 56 (czytaj: pięć-sześć) kulą się w sobie, zamykają się w swoich wnętrzach słuchawkami z głośną muzyką. Ja zamykam tylko oczy i próbuję nie zasnąć i nie zemdleć od nadmiaru gorącej herbaty. Dzisiejszego poranka budzik również dzwonił nad ranem. Podarowałam sobie luksus włączenia tysiąca drzemek i spania do 10.00, chociaż obudziłam się brutalnie punkt 4.00. Nie  rozumiem również swojej poalkoholowej insomnii. Doprawdy nie wiem co zrobić, żeby móc zachowywać się jak człowiek. Żeby kelner nie podchodził i nie prosił o obudzenie koleżanki. Żeby móc jak całkiem standardowy człowiek panować nad funkcja snu, nad swoim organizmem. Może jednak powinnam uznać wyższość swojego ciała nad swoim umysłem? Pozwolic mu spać gdzie zechce? Żadne to urocze, wcale zabawne, zwyczajnie uciążliwe i dla mnie i dla towarzyszy mojej sennej niedoli. 



wtorek, 3 września 2013

Szczęśliwe sushi

Przebywamy wszystkie mentalne podróże. Najdalsze wgłąb siebie i swoich pragnień (w każdym absolutnie sensie). To dobry czas, który zupełnie jak u Indian - nadchodzi. Chociaż może to być uczucie chwilowe - godzę się z światem wewnątrz i na zewnątrz i uśmiecham się do lustra. Zaczynam. Znowu i znowu. Ten początek podoba mi się wyjątkowo. Wcale już nie udowadniem, nie staję się nikim nowym. Raczej uświadamiam się w sobie. Jest mi dobrze, jest spokojnie, jest idealnie nawet z ukłóciem tęsknoty. Istambuł i Orlean są też trochę jak moje. Są nasze i razem będziemy przez ten czas spacerować. 

Wypakowuję z plecaka marynarkę w paski - już wiem, że jednak przynosi szczęście. O nadchodzącym czasie u Indian opowiadam Tacie, który tworzy z tego powitanie pierwszoklasistów. Otulam się na krakowskim Kazimierzu swetrem z zeszłorocznych wakacji i myślę sobie, że lepiej być nie może, a spod moich uszczęśliwonych rąk wyjdzie niedługo najlepsze sushi, jakie kiedykolwiek jadłam. 

Dodatkowo jest 3.23, oglądam zdjęcia z Stambułu i piję gorącą herbatę. Tandetnie się wzruszam. Jest ok, jest świetnie!


Ściskam, całuję, uśmiecham się - 

Młyńska

piątek, 30 sierpnia 2013

Krpki, kreski i pożegnania.

Założę chyba swoją starą, licealną sukienkę w "kulki". Pocznę wyciągać z szafy wsztstkie rzeczy w kropki. Życie moje zatacza ostatnio same koła, kula się po torach, o których już pozapominałam. Kulki i kółka są zawsze do odkrycia. I tak odkrywam na nowo swoje miasto, zagnieżdżam się i odkurzam stare wspomnienia, niegdysiejsze imprezy, zapomniane wieczory i zaczynam rozumieć, że tutaj też toczy się życie, że ludzie pracują i piją kawę w przerwach. Palą papierosy a wieczorami piją piwo albo drinka. Lubię to miasto i zapach Brdy. Schody przed biblioteką na Starym Rynku i wszystkie nowe kawiarnie. Nie mogę chyba wyrosnąć z tego miasta. Jest moje i już - jedyne, co mogę czynić, to obrastać sentymentem do innych miast i miejscowości. Nie umiem chyba jednak zapuszczać korzeni w miejscach, wolę zapuszczać je w ludziach. Wyjątkiem jest Bydgoszcz.

Siedzę na łóżku z G. i zupełnie jak 6 lat temu maluję jej oczy. Głaskam po kochanej twarzy i myślę, że nie może być już lepiej i wszystko jest na swoim miejscu. Od teraz będą ją częściej głaskać i mówić, że mimo wszystko i mimo tego, że nigdy o żadnej z nich nie zapomniałam - tęskniłam przez te 3 ostatnie lata za takim siedzeniem na łóżku i nie przypuszczałam już, że będzie to kiedyś jeszcze możliwe. Wszystko jednak jest, więc chwilę potem rozmawiamy już na ganku z dziadkami A. Jest jak kiedyś, chwilowo jest idealnie.

Zbyt mało mam lat, żeby rozumieć pożegnania. Każde jest dla mnie ostatnim. Przy każdym wydaje mi się, że jednak już potrafię - zawsze okazuje się, że bardzo się mylę. Wczorajszy dzień był upakowany zapachem świeżopalonej kawy i emocjami. Wykręcało mi brzuch od kofeiny i świadomość od przypływów nostalgii. Koniec końców wyjęłam z Ich szafy marynarkę w paski - substytut zapachu Ich pokoju i świadomości Ich obecności - zabiorę ją z sobą do Krakowa w poniedziałek - musi przynieść mi szczęście. Ona ma na sobie horyzonty - jest w paski. Horyzonty ostatnio dla mnie nie istnieją. Wyznaczają je jedynie granice mojej świadomości i jak dobrze, że wreszcię mogę to powiedzieć. 

Polubiłam się z życiem na nowo. Lubię zasypiać na ramieniu M. w środku ogrodowego ogniska. Jest ciepło i przyjemnie i mimo tego, że wracając mamy samochód pełen przyjaciół to i tak nie mogę się powstrzymać i śpię w drodze powrotniej. Przy nich mogę. Budzę się tylko przy kolejnych przystankach, znajomych domach i mieszkaniach. Otwieram oczy i włączam świadomość, całuję na dowidzenia. Szczęśliwieję. 

*  *  *
Istnieją jednak relacje idiomatyczne. Niewytłumaczalne. Nie pozwalające się dotknąć twardą łapą słów. Przyczepiam na magnesy do lodówki kolejne kartki zza moich oswojonych światów. Zagłaskuję na śmierć przyjemne wspomnienia. Zbyt przyjemne, by o nich rozmawiać i pisać. Oswajam je więc i uspokajam emocjnalne sztormy. Dziesięć w skali Beauforta i mój jeden rozskądek - ostatni bosman na tej starej łajbie. Rozskądku, wiem, że jesteś ciężko chory - żyj jednak jeszcze trochę - proszę!



niedziela, 18 sierpnia 2013

Opowiadacz, podróżnik i kocia kobieta

Mało jest rzeczy, które mogę o sobie po prostu powiedzieć. Nawet, jak już coś stwierdzę, to w końcu, w jakiejś sytuacji i tak okazuje się, że jest inaczej. Ostatnio jednak jestem typem opowiadacza. Wraz z powrotem do Bydgoszczy powróciły do mnie wszystkie historie i historyjki: panie Wicherki, ucieczki sprzed ołtarzów, dawne udawanie dorosłości i wycieczki do Osieka. Łódki na środku jeziora, Babcia i nocne odśnieżanie i historia pierwszych czerwonych szpilek, wszystkie romanse własnego brata, imprezy nazywane tarłem i jajecznica z rana na Głogowskiej. Chyba więcej przyjemności opowiadanie tych historii sprawia mnie, niż słuchaczon, faktem jednak jest, że ostatnio wszystkie one, (wszystkie!) wracają do mnie i rozkazują o sobie mówić i ocalać od zapomnienia. 

Nikt chyba z bohaterów opowieści (a są to bardziej słowne reportaże - z rzeczywistości koniec końców wywiedzione!) nie zdaje sobie sprawy z odgrywania głównych ról w opowieściach. Tak dokładnie - jestem jak Kapuściński w spódnicy i możecie mi nawet dopisać biografie non-fiction. Nie pogardziłabym. Zawsze chciałam połechtać swoją próżność i  przeczytać coś o sobie. Póki co, opowiadam o tym wszystkim, co w magiczny sposób wlatuje z powrotem w moją pamięć. Jako żywo staje przed oczami.

Co więcej - wszyscy gdzieś wyjeżdżają. Wracają z Włoch, z Bułgarii, z Niemiec albo jadą do Istambułu czy biblijnej szkoły. Wcale nie jest mi żal swojego wyjazdu nad morze. Jest mi zasadniczo dobrze i kolekcjonuję kartki i zdjęcia z USA na lodówce. Czuję się niemal tak, jakbym sama tam była. W te wakacje jestem chłonną gąbką i kolekcjonuję czyjeś emocje i mini-tragedie. Wchłaniam obce podróże. Może kiedyś uda mi się z nich coś wycisnąć?

* * * 

Mama wróciła z Włoch i przechodzi proces aklimatyzacji. Siada na tarasie i próbuje się dopalać (o opalaniu przy tym stopniu zabrązowienia skóry nie ma mowy). Spoglądam tęskniąco na butelki wina w szafie z obrusami. Robię rano manufakturę kanapek. Hurt - detal. Mnóstwo odmian. Żyję sobie życiem po bydgosku i czasami tylko w przerwach między kanapką a pieczeniem muffinek zastanawiam się, gdzie mnie to zaprowadzi i kiedy zacznie mi się konstruktywnie chcieć. 

Wytatuuję sobie jednak - nie definiować emocji. Grają ostatnio ze mną w kotka i myszkę. Są wielkim kocurem a ja jestem małą bezbronną myszką.  I dodatkowo, w gratisie zderatyzuję wszystkie myśli-myszki w kategoriach "co by było gdyby", "lepiej byłoby". Otóż nie - lepiej być nie może a jedynym antidotum na myślenie jest powolne, powrotne docenianie tego, co się posiada. 

ejmen! 



będę śpiewać refren M. w samochodzie w drodze nad morze. Widzę już siebie z bosymi stopami w samochodzie przy otwartym oknie. To będzie malowniczy widok. Wspólne jeżdżenie samochodem, na jakimkolwiek dystansie, w roli kogoś jako kierowcy (przecież sama nie mam prawa jazdy) traktuję nieco metafizycznie i intymnie. Nie lubię wsiadać do samochodu, którym kieruje obcy kierowca. Czuję się, jakbym się przed nim i kierowca przede mną mentalnie obnażał. 

Manuelo! Pocznij się! Chcę już mówić do ciebie myjąc rano zęby i płakać w Twoje pluszowe, kocie futerko. Przecież będziesz kocią kobietą, na pewno zrozumiesz! Kupię Tobie drapaczek i porcelanowe miseczki. Będziesz moją domową przyjaciółką.



środa, 14 sierpnia 2013

wspominam więc jestem

Są pewne proste sposoby na zatrzymanie dobrego wieczoru. Nie zmywam makijażu, nie przebieram się w piżamę. Staram się wyczuć swój własny zapach. Zatrzymuję w sobie trochę siebie, trochę wieczoru i intensyfikuję wspomnienia. Czasami dopowiadam im nierealne dalsze ciągi. Wspomnienie life. Jeszcze emitowane na żywo, ekran jeszcze nie gaśnie, chwila jeszcze trwa, rzęsy są jeszcze czarne a policzki różowe. Jeszcze nie zmyłam z siebie resztek perfum. Jeszcze jestem, chociaż już byłam. 
Jestem jeszcze chociaż nigdy już tak nie będę. 

punkt pierwszy: nie definiować.
punkt drugi: jeżeli próbujesz jednak coś nazwać zawsze spoglądaj, wytatuuj sobie punkt 1 na ciele.




wtorek, 6 sierpnia 2013

cycki faza pre-laktacyjna

Było nas w antosiowym ogródku pięć i jedno dziecko (też ona). Dziecko - przybysz z innego świata. Zaczęłam łapać się na tym, że chyba nie da się inaczej i podchodząc do kwiatka mówi się a psik. I te wszyskie kląski, ciamki i ciupania. Kosmiczny język. Przesłodzone dialogi o kwiatku, trawce i chmurce. 
Niby człowiek, a taka miniaturka. 
Ogrodowy krasnal  i nas pięć. Z winem i skypem, opowieściami o ślubach i rozwodach (i cyckach). Bycie matką musi być fajne. Nam dzisiaj ten mały, kosmiczny boży rozbitek usensownił wieczór. Zrobiłyśmy jeszcze sobie parę fotek własnych cycków (pięć par!). Faza pre-laktacyjna. Kiedyć będziemy na nie patrzeć i wspominać. I ta konkluzja patrząc na pląsające dwuletnie dziecko: ono też kiedyś będzie miało cycki! To szokujące, że wyrastają również małym kosmitkom!

poniedziałek, 29 lipca 2013

kalkuluję

Gramy dzisiaj na tarasie w z Mamą i M. w kości. Rzucamy kolorowe oczka i kalkulujemy, którą zachciankę prawdopodobieństwa zapunktować. Jest zaraz po burzy i jemy winogrona plując pestkami. 

Trudno jest mi kalkulować. Nawet rzucajac tylko dwiema kostkami. Oczek i możliwości jest zbyt dużo i nie wiemy już, co się bardziej opłaca. Co gorsza, nie wiemy nawet, czego chcemy. Rzucamy kośćmi i remontujemy swoje życie. Wspólne, osobne, posklejane, połatane, choć jeszcze nie wyblakłe. Porozwalane po dwóch domach i poznańskim mieszkaniu, którego już nie ma. Rozdzielamy kawałki siebie po różnych miejscach, kawałki czasu, ochłapy mięsa z paru godzin po sobie, po rodzicach, po uczuciach i po kareirach, których jeszcze nie ma. 

Wyczytałam ostatnio, że jedyną możliwością przepłynięcia groźnej i wzburzonej rzeki jest poddanie się jej prądom. Nie da się po prostu inaczej, chyba, że chce się we wnętrzu tej rzeki zostać już na zawsze. Tak więc układam się w swojej życiowej rzeczce na pleckach i patrząc w niebo nieco dryfuję. No może czasami tylko chwytam pojedynczego kamyka czy wystającej gałązki. I doprawdy, jakkolwiek porównanie przemijania do rzeki jest tandetne - to jeszcze bardziej tandetne jest negatywne nastawieie do swobodnego dryfowania. W końu nie ma innego wyjścia. 

+ odnalazłam w Poznaniu cudny, zabytkowy cmentarz. Taki z poezją na pomnikach. Swierdziłam czytając tamte pomniki, że moim ulubionym fragmentem chrześcijaństwa są Anioły Stróże. Mityczno-bajkowe, a jednak dogmatyczne.  



niedziela, 9 czerwca 2013

śmierć z odstawienia

abstynencja 

więc jeśli złapałeś silny wiatr w żagle, 
to już nie przelewki. wiesz rozumesz - te 
zbyt szybkie piłki bywają zabójcze. 
z dwóch ewentualności, chcąc pożyć dłużej, 
wybiera się nudną.
inaczej wartościować nie sposób.


oczywiście zrobisz to po swojemu, na cienkiej
granicy farta, lekceważąc wciąż nasilające się
objawy. wypracujesz żelazne alibi na czas 
planowanej puenty doskonałej.
jedyne, co ci grozi, to śmierć z odstawienia.

M. Podgórnik 


Nie wiem, czy to dlatego, że mam silne autodestrukcyjne zdolności, nie wiem, czy dlatego, że lubię czasami zbyt moco skupiać się na swoim wewnętrznym podmiocie lirycznych przemyśleń. Ten wiersz jednak (mimo, że przecież nie znowu taki super i taki dobry) trafia idealnie w punkt (nie tylko punkt G - jak groteska). To o mnie. Tandetnie o mnie mówi ten wiersz - tandetnie odnoszę go sama do siebie. Żeby tylko odstawienie wyszło mi jednak na dobre.

czwartek, 6 czerwca 2013

moje łykanie świata


Skoro już łykam codziennie esrogen i progesterem czy co tam jeszcze jest w różowych tabletkach, czemu przemiły Pan Doktor nie mógłby mi przepisać takich różowych pigułeczek, w których byłyby jeszcze jakieś hormony szczęścia? Całe życie niedługo połknę - hormony na płodność, na niepłodność permanentną, na szczęście (bym łykała, gdybym miała takie tabletki). Doprawdy - granica mojej łykliwości się rozszerza. 

Rozważam: 
spakowanie walizki i wyjechanie stąd - zaraz, teraz, już. Nie powracanie tutaj przez najbliższe pół wieku. Emocjonalne ścięgna od rozciągania się pozrywały. Operacja na otwartym sercu, ścięgnie, umyśle.

Czy istnieją może jakieś hormony na decydowanie? Też bym mogła łykać. Jak kofeinę. Jak świat cały przełykać i nie myśleć. 


M. Podgórnik Wycieczka pod most 

cecha, którą najbardziej cenię u przyjaciół?
kiedyś mówiłyśmy na to przyjaciel ach wstydzę się

powiedzieć tym bardziej napisać

mając swoje ważniejsze będąc niezależna kocham 
uzależnienie a takie wybory powinny być powszechne 
bo skoro za mało czasu poświęcam światu skoto swiat to ty

już zrobić karierę umeblować dom wydać dwie książki
skończyć trzecią pić z umiarem płacić
za prąd za gaz w terminie a w tym wszystkim ty 

i skoro moja doba ma tylko dwadzieścia cztery 
godziny moje mieszkanie trzydzieści cztery 
metry a moja cierpliwość ta jedna jest bez miary 

nie krzycz na mnie więcej u nie licz na więcej 
mój miły
wciąż mam serce, tylko coraz mniejsze


poniedziałek, 27 maja 2013

Dzień Mojej Mamy

Świętowałam Dzień Matki. Kupiłam w promocji w Rossmanie róż do policzków. Dokładnie taki jak Moja Mama kupowała przez całe życie. Wszystko jest w tym małym, okrągłym pudełeczku znajome - i zapach i kolor i pędzelek. Jestem teraz z tym rózem na policzkach trochę jeszcze małym dzieckiem a trochę dorosłą kobietą. Pachnę tamtymi makijażami, którym przypatrywałam się siedząc na wannie i myjąc zęby. Wchodził ojciec i poganiał nas bo samochód na gazie.

Oddałam tym rózem swej Matce hołd kobiecości i nakładam go na policzki z największą czułością i rozrzewnieniem. To tandetny sposób świętowania, wiem jednak, że ona, w ramach swojego dnia również zakupiła taki sam, tylko odcień nieco inny. Jaśniejszy. Podobno "na starość im jaśniej, tym lepiej".
Dla mnie zawsze będzie taka sama - w kanarkowej sukience przed kolano i butach na niebotycznym obcasie. Poduszki pachną zawsze jej perfumami.

Żadnych tam patetyzmów - tak owszem - róż do policzków jest mi ekwiwalentem całej matczynej miłości i troski i choć ze mnie żadna idealna córka a z niej żadna Matka Polka, to jednak wypiłabym z nią na tarasie drinka i wypaliła papierosa na pół. Zazyczaj dopala piętki. Ja niebardzo umiem palić.

Pozagryzamy się kiedyś na śmierć - ale przynajmniej z klasą - z drogim różem na policzkach. Od lat niezmiennym. 







piątek, 24 maja 2013

Emocjonalny luksus tracenia.

Zaczęłam uprawiać emocjonalną kulturystykę. Sterydy z przeważającym pierwiatkiem ludzkim w składzie. Tylko dzięki niemu tak skutecznie udaje mi się zamieniać uczuciową papkę w twarde mięśnie życiowości. Staję czasami, w przerwach między treningami w oknie z herbatą. Patrzę na czerwony blok i oddaję się jedzeniu emo-śmieciowych-słodyczy. Zastanawiam się co-by-było-gdyby. Myślę, co było rok temu i co miało być teraz. Odczytuję listy do samej siebie sprzed kilkunastu miesięcy. Jeżeli pamięć jest jak archipelag wysp, to jestem ostatnio zaborczym kolonizatorem - hoduję całe archipelagi, setki tysięcy małych szczęśliwych wysepek. Nie zatapiam również tych po wulkanicznych wybuchach - obrazy po katastrofie są przecież fascynujące.

Mam teraz najwyższy stopień utylitaryzacji życia - wszystko jest użytecznie. Nieważne, czy wybucha, czy kwitnie, czy marnieje, czy zostaje zatopione emocjonanym tsunami. Potrzebność to nadrzędna kategoria mojej emocjonalności.

Spieszę również z oficjalnym oświadczeniem -
dzieje się dużo i intensywnie. Nie biorę jednak ślubu, nie spodziewam się potomstwa, nie wyjeżdżam na studia na koniec świata do Honolulu albo Hondurasu. Cały czas tkwię w przeświadczeniu, że się tutaj da żyć normalnie o co dzielnie walczę od lat dwudziestu dwóch. Nigdzie się nie wybieram, pozostaję nawet na swym beznadziejnie nieutylitarnym kierunku - może to właśnie studia wraz z ostatnim Poznaniem Poetów są mi życiowymi słodyczami - bezkarną przyjemnością, której nie chcę się pozbawiać. 

Ktoś nade mną gra kiepsko gra na gitarze, pani z dwoma długo i szorskowłosymi jamnikami w angielskich ubraniach golfisty (gustowna szkocka krata oraz romby) rozmawia z Panią Dozorczynia (dwie kitki, odrost na blond włosach i fajka z boku ust). Miło jest czasami tracić coś tak pięknego. Pozwalanie sobie na stratę to ostatnio mój największe emocjonalny luksus.

piątek, 17 maja 2013

konkludując dzisiejszość


Będę dziś konkludować. 

Nie umiem chyba do końca codzienności udzisiejszyć. Nie wychodzi. Wciąż wybiegam, planuję, porównuję. Może przyjdzie czas, że wreszcie przestanę, a może tym czasem będzie już tylko bytowanie pozaziemskie, może tutaj da się nie jako w niebie ale tylko jak na ziemii. 
Ratuje mnie Bargielska z bezbłędnymi Obsoletkami. To moje nowe guru. Czytając zapominam o pracach rocznych, o licencjacie o świecie bożym. Bargielska jest mi sposobem na udzisiejszanie świata. Bo generalnie DZISIAJ jest w porządku. Aktualne dzisiaj jest niemalże idealne, bez skazy, bez rysy. Ciepłe, z wyjazdem do Krakowa z siwkowym dyplomem i tańcem na parapecie z radości i beztroski (chwilowej). Z płaczem przed samochodem, po pijaku płaczem i przyznawaniem się - do strachu, do braku pieniędzy, do przywiązania (i co najlepsze - to nie ja się tym razem przyznawałam). Lubię chwilowo nawet ten swój stan wczesnej dorosłości, podzieciństwa późnego, gdzie czuję jeszcze zapach kaszki manny ale znam też smak spirytusu. Szkopuł tkwi tylko w przemijalności, w obsesyjnym zapętlaniu czasu, w strachu paranoicznym przed końcem tego stanu. 

Zawsze znajdzie się jakieś następne światełko - napisałam dziś dzień. Znajduję sobię więc światełka, lampki choinkowe, normalnie obdzieliłabym nimi pół świata. Przytulam się do M. Pachnie mieszanką naleśników i męskich perfum. To najlepsza mieszanka. Powinni rozdawać takie zapachowe mieszanki u psychologów  - gwaranty poczucia bezpieczeństwa. Bezapelacyjnego, błogiego - będzie ok. Zawsze znajdzie się mąka na naleśniki. M. mówi, że jest domowym kogutem. Ja jestem kurą i tak siedzimy na grzędach i rozsyłamy CV. Oczekujemy na jakieś tam jutro w międzyczasie mimochodem przeglądając ogłoszenia mieszkaniowe i hamując ścisk serca (przynajmniej mój). 

Konkludując - jutro dzień będzie dobotnie dzisiejszy - 10 godzin w pracy nie pozowli mi zbytnio wybiegać w przyszłość. Mam wrażenie, że wszędzie, do pracy, na uczelnię i do łóżka ciągnę za sobą bagaż nastrojów. Jakbym nie mogła się wypośrodkować płaczę, kiedy M. mówi, że umyje naczynia. Ze szczęścia płaczę, ze zmęczenia, ze znaków zapytania raczej - pytam o jutro i jutrzejszy obiad za pół roku.

No i obsesyjnie powracam do swoich pierwszych razów, pierwszych miejsc, dziewiczych wspomnień. Z Poznania, z Parku Wilsona, z wycieczek na Maltę z osadzania się w kontekście. Otóż za czas jakiś mam zamiar zakończyć, wykończyć moją edukację. A póki co wciąż tak niedawno byłam tutaj pierwszy raz, a przecież wciąż jeszcze wrastam i oswajam. I zakochuję się i przywiązuję się - coraz mocniej. Może to ostatni moment, żeby wszystko rzucić i wreszcie wyjechać do ukochanej Warszawy. Stwierdzam, pytam, wciąż oczekuję odpowiedzi.

czwartek, 2 maja 2013

emocjonalna smycz

Ostatnio o mężczyznach - teraz o zapachu. To moja nowa fascynacja.Tego zmysłu nie dotyka chyba łapa nauki ani racjonalizmu - najlepszym dowodem na to jest fakt, że nie wymyślono jeszcze zapachowych fotografii. Utrwalamy obraz, dźwięk, całe emocje - ale zapachu - nie. Zamykamy go w ostojach, w resztkach współczesnego poczucia estetyki, w resztkach pragnienia obcowania ze sztuką - barwnych buteleczkach perfum. Obiektach pożądania także tych, co z Picassem, Dalim i Muchą i resztą Durerów i Boshów nie mieli nigdy nic wspólnego a i same nazwiska brzmią im obco. Zapach jest chyba intymniejszy, niż dotyk. Skuteczniejszy od pamięci - dzięki niemu odtwarzam w sobie wspomnienia i  nastoje, o których istnieniu już w ogóle nie pamiętam. Konserwują we mnie przeszłość właśnie zapachy i żadne mozolne, umysłowe jej odtwarzanie nie działa tak dobrze, jak resztka zapachowej esencji na dnie starych perfum. Mogę również znosić brzydki widok, mogę znosić brzydki dźwięk - zapachu, który uznam za brzydki i odrażający znieść nie mogę (i nie mówię tutaj o nadwrażliwości węchowej niektórych dam z tramwaju).

Zdałam sobie również dzięki moim urodzinom sprawę, że podarowanie komuś perfum jest bezczelnym zobligowaniem kogoś do bezustannego pamiętania. Zapach kojarzy się podwójnie - idę więc i czuję wraz z podmuchami wiatru te swoje perfumy i denerwuję się na M.  - czuję się jak na emocjonalnej smyczy. Noszę go z sobą (na sobie) wszędzie. Nie pozwala mi uwolnić się od świadomości siebie i uzależnia mnie od siebie w zmysłowy, niemal fizjologiczny sposób. Mieszają się te perfumy z zapachem mojej skóry i włosów - nie widać już różnicy ja czy on - wszystko to jedna mieszanka, do końca zdyfuzowana, nie do rozdzielenia. Emocjonalna, zapachowa smycz.

Najintymniejsze nie są chyba jednak perfumy (to tylko forma, emocjonalno - retorycznej sztuczki w gierkach damsko - męskich). Najintymniejszy jest zapach skóry. Takich znam tylko kilka. Im mniej zresztą, tym lepiej. Niech mnie ręka boża broni przed poznawaniem ich w nadmiernych ilościach. Chociaż - oczywiście czasami zastanawiam się nad takimi zapachami. Już wtedy jednak czuję się nieprzyzwoicie.







sobota, 20 kwietnia 2013

Wsobnie udzisiejszanie wszechświata

Czy ogałacanie ze złudzeń jest ogałacaniem z wiary w siebie? Czy przypadkiem nie powinno być tak, że dowiadując się, jak jest naprawdę (o ile oczywiście taka wiedza jest możliwa do zdobycia) odpowiednio wcześnie możemy zapobiegać temu, czego nie chcemy?

Pisanie licencjatu, wgryzanie się w podgórnikowe znaczenia daje mi dziwną przyjemność - ten typ przyjemności, do których się dojrzewa - jak gorzka czekolada czy mocna kawa bez cukru i mleka. Wyczutuję siebie, antysiebie, wyczytuję znaki ostrzegawcze i wiem już o sobie coraz więcej. Co ważne - wreszcie ta wiedza wsobna (ostatnio to przecież słowo na polonistycznym topie ;)) mnie nie przeraża.

Dziwny mechanizm - wiarę w swoje jutro zabieram sobie sama - myśląc, gdybając, porównując. Odzyskuję ją jednak już nie przez samą siebie a przez drugiego człowieka. Nieważne jak - czy podczas podchodów po Rezerwacie Meteoryt Morasko, czy podczas podchodów wgłąb samej siebie. Odzyskuję - znowu powoli i znowu żmudnie, buduję poczucie możliwości. Dając margines bezpieczeństwa otwieram furtki innym znaczeniom. Nie mam już chyba innego wyjścia jak znowu uwierzyć, że mogę pozostać sobą pomimo pracy w call center i pomimo chwilowego stanu nadmiernej niewiedzy.

Zadanie na teraz, zadanie na zawsze - nie ma niczego przed i niczego po. Jest teraz. Wyciąganie wniosków jest czymś innym niż rozpamiętywanie niedopowiedzeń, niż rozmazywanie przyszłości w wannie po dwóch kieliszkach wina. Teraz jest tylko dzisiaj i niech to udzisiejszenie wszechświata pozwoli mi nie zwariować.
Ocalam więc ulubione cząstki siebie - czytając poezję, oglądając ją na żywo, siedząc na Maiusie i uśmiechając się do wykładowców. Tak to dziwne - uwielbiam swoje studia i nie zamieniłabym ich na żadne inne. Ocalam więc pół godziny dziennie na gotowanie - to uspokaja. Ocalam więc kieliszek wina, ocalam podchody z Akademią Przyszłości i ocalam rozmowę w parku z właścicielem uroczego schronienia kultury w tym mieście. Ocalam ulubioną cząstkę siebie - przeglądam zdjecia z warsztatów, idę na stowrzyszeniowe zebranie. Ocalam rozmowy w wannie, ocalam spacery po wiosennym Łazarzu. Ocalam - udzisiejszam, ocieplam teraźniejszość. Przetrzymam, wytrzymam - coś tam w sobie przecież ciekawego noszę. 





niedziela, 3 marca 2013

chapeau bas!



Republika słów niewypowiedzianych dzisiaj na przystanku w drodze do poznańskiego mieszkania. Kuriozalne połączenie czapki z pomponem i republiki w słuchawkach klejonych przez M. Pewne piosenki się nie starzeją. Zaczynam nawet rozumieć ich kontekst z dzieciństwa. Dobiegały mnie z pokoju obok .Zawsze w chwilach zwątpienia. Późiej zazwyczaj przychodził i obwieszczał, że Iza, Katarzyna, Magda, Celina i kto tam jeszcze już do nas nie przyjdą. Lekkośmy się z Mamą i Babcią Zosią martwiły. Zawsze jednak nadchodziła następna Joanna, Róża czy Magdalena. 

Postanowiłam oszczędzać. Obiecuję sobie w Wielkim Poście oszczędność ponad podziałami: w szafie, w portfelu, na koncie, w sercu. Poszczę pieniężnie, wyjaławiam i wycinam zbędne uczucia. Minimalizm, purytanizm, mniej znaczy więcej. 

Uczucie, że wszystko zależy w  życiu od Ciebie wcale mi nie odpowiada. Dlaczego mam sama ponosić odpowiedzialność za swoje życie? Nie czuję się kompetentna na tyle, żeby wyręczać w tym Siły Wyższe. Nie czuje kompetencji do posiadania dziecka a co dopiero do posiadania na wyłączność samej siebie. Przeraża mnie to, że przez najbliższe miesiące tyle ważnych rzeczy będzie zależało tylko ode mnie. Przeraża i cieszy. Kolejny mur do przeskoczenia. Bieg z przeszkodami. Średnio co trzy lata poprzeczki płotków podnoszą się o połowę w górę. Ja jednak już nie rosnę. 

Z inspiracji prasowych: 
wywiad z Lachowskim w MALEMANIE. Petarda umysłowa. Odwaga w myśleniu, prostota i żródlana czystość wypowiedzi. Ludzie biznesu, ekonomii, inżynierowie sukcesów  - są fascynujący. Filozofia liczb jest jeszcze bardziej chyba absrakcyjnie piękna niż filozofia humanizmu. Zresztą, tacy ludzie pokazują, odczarowują słowo "humanista". Temat wywiadu i sposób na kryzys gospodarczy - wprowadzenie wartości w biznes. Chapeau bas Panie Lachowski! Chapeau bas MALEMAN za poziom i tematy tekstów. 


Mam więc 21 lat, nieco ponad sto zotych oszczędności. Jeden fajny związek, paru fajnych przyjaciół. Nie mam własnego mieszkania, samochodu, prawa jazdy ani stałej pracy i ani jednej strony licencjatu. Zachowałam jednak głęboko w sercu te dwa tkesty i zrobiłam na prędce w pociąu życiowy grafik. Rzeczy do zrobienia na już i plany dlaekosiężne. Nie wiem, które przerastają mnie bardziej. 
Chapeau bas panno Młyńska! Quo Vadis mój świecie? 
  

czwartek, 21 lutego 2013

Umysłowe szpagaty codzienności

Rozciągam ostatnio swój umysł, robię umysłowo-kreatywne szpagaty i wymyślam 10 pomysłów na Dzień Dziecka w galerii handlowej. Abdykuje mi jednak zdrowy rozsądek. Robię, czuję i myślę rzeczy niekontrolowane. Podobno na słońcu są jakieś wybuchy, może ziemska atmosfera zagęszcza się coraz bardziej, może dlatego sypiam gorzej, jadam mniej, staję się masochistką.
Samoudręczanie permanentne: krótki, kruchy sen, kawa za kawą, ginekolog i dziwny głód nikotynowy. Sny miewam najgorszej kategorii, realistyczne, w skali 1:1, apokaliptyczne i przerażające. Albo przerażająco niemożliwe, przyjemne do granic fizycznej wytrzymałości. Czuję, że coś się we mnie przepoczwarza, że rzeczywistość wokół mnie zmienia swoją formę. Proszę, niech już się przepoczwarzy, chcę z powrotem spokoju i głębokiego snu. Zawroty głowy i wyimaginowane zawroty życia (najczęściej w snach).

Kurczą się sensy w rzeczywistości, moja codzienność jest coraz mniej w prozie, wyczytuję z świata samą poezję. Do szpiku kości męczącą, mechaniczną, zadręczającą moje wnętrze. Kurczę się jak poetycka forma, jak krótki wiersz z tysiącem znaczeń. Sublimuję sobie swoje życiowe znaczenia, boję się ich i wcale nie chcę wyczytywać prawdy. Kurczę się fizycznie jak Dycki czytający swoje skurczone wiersze odarte z długiej formy, napełnione płynnymi znaczeniami.

Pomysł na Dzień Dziecka: warsztaty z postaw obywatelskich. Mogłabym poprowadzić, poopowiadać pięciolatkom, że nawet demokracja nie jest doskonała. Jedyny słuszny ustrój współczesnej codzienności to seryjna monogamia. Odpowiedzialność za bezmyślny brak odpowiedzialności. Najwyższy stopień przyzwyczajania do odzwyczajania. Seryjna monogamia to mój aktualny ustrój umysłu, podporządkowanie emocji standardom bałaganu. Jedyny możliwy i zawsze sprawdzalny ustrój państwowy zapewniający brak wyrzutów sumienia i powszechne szczęście.

Żeby dodać do tego życiowego eliksiru jeszcze ostatnie z oczu traszki muszę napisać, że niestety - skończyła się we mnie umiejętność niedefiniowania. Jakże łatwo byłoby nie zastanawiać się nad nazywaniem uczuć. Zastanawianie się nad ich nazwą zawsze jest bolesne, zawsze wymusza zamknięcie innej szufladki i często wiąże się nie z przypadkiem, a z świadomym wyborem. Moje wybory, uczucia i definicje są ostatnio nieświadome. Krążą w powietrzu podświadomości, dławią życiową logikę.

P.S. Ciąże ostatnio stały się epidemią. Ten wirus rozpowszechnia się drogą kropelkową (kropelki pozostawiam bezwstydnej wyobraźni czytelnika). Każde dziecko na ulicy traktuję jak znak ostrzegawczy, wielkie STOP. Rozmnażanie pozostawiam chwilowo innym. Spełniam się w wymyślaniu Dni 
Dziecka dla produktów procesu kropelkowania. To o wiele mniej odpowiedzialne zadanie.

P.S.2. Nie wierzę w współczesnych wróżbitów-proroków. To oczywiste. Wierzę jednak w prorocze obrazowanie. Zdjęcia są prorocze. Seriami oglądam stare fotografie i stwierdzam, że żadne szarlatańskie wróżki nie mają takiej mocy jak fotografia. Sama sobie wyczytuję życie z starych zdjęć. Niedługo będę bała się uruchamiać niektóre foldery na komputerze. Dobrze, że na niektórych zdjęciach się rozmazuję - to daje mi jeszcze resztki nadziei na normalność.




"dzieje się wiele samo poza mną choć dobrze wiem ile z siebie trzeba dać w zamian za szczęśliwe przypadki"



czwartek, 14 lutego 2013

Domek widmo na walentynki

Nasz dom jest trochę WIDMO. Ma widmo mieszkańców. Codziennie chyba, nie tylko w wigilię powinno się tutaj nakrywać dla wędrowca. Duchowego wędrowca z przeszłości. Dzisiaj rano otwieram drzwi w szlafroku w kwiatki. Listonosz. Pamiętam gościa jeszcze z dzieciństwa. Teraz trochę przypruszył się siwizną (może to ten śnieg?) ale wciąż przystojny i wciąż na tym samym rowerze (pamiętam go, zielony romet z czerwoną naklejką na ramie). Polecony dla Taty i rachunek dla Babci. Pokwitowałam wielkich nieobecnych. Listonosz zapytał czy ja to ja, bo jeżeli tak, to strasznie urosłam no i mam uroczy szlafrok. Panie Listonoszu - przybyszu z przeszłości, gdyby Pan wiedział, co Pan nosi w tej swojej skórzanej teczce - wciąż żywą pamięć.
Zaniosę Ojcu polecony jakieś trzy przecznice dalej. Wrzucę mu do skrzynki, jeżeli będzie jeszcze w pracy. Rachunek dla Babci pokwituję chyba konwaliami, jak wreszcie zakwitną przy osiedlowym cmentarzu.

Tego roku purytańskie Walentynki. Surowa ryba w sushi i minimalizm płciowy - kobiecość razy 5. Jedyny słuszny sposób ich świętowania. Przynajmniej na razie. Będzie smacznie na talerzach. Niewysmakowane mogą być tego wieczoru tylko nasze żarty. No i język trochę mniej wybredny niż zwykle. Uczta, uczta dla podniebienia i umysłu. Japońsko-polskie kobiece słowne cosmo. Purytańskie Walentynki i bezpruderyjne tematy. Bon apetit!

P.S. Powinni dać mi Nobla za pomysł badania męskości. żadna praca naukowa chyba nigdy nie mogła być przyjemniejsza!

poniedziałek, 11 lutego 2013

sposobów sto na bycie mężczyzną

Rozpoczął się chyba w moim życiu okres fascynacji męskością. Rodzaje kobiecości znam na pamięć, czytam z kobiet jak z kartek pozapisywanych różnymi kolorami szminki, zdaniami z podręczników do emancypacji albo sposobów słodkiej zależności. Jakkolwiek niemal każdy rodzaj kobiecości podskórnie, intuicyjnie rozumiem, usprawiedliwiam, to chyba kończy się moja bezgraniczna fascynacja i czerpanie natchnienia z każdej zakładanej na siebie samonośnej pończoszki. 

Wrzucam na warsztat mężczyznę. Nieodgadnionego, niezrozumianego, fascynującego. Co więcej, nie jest to fascynacja tylko seksualna, cielesna. Sięga we mnie głębiej - to fascynacja intelektualna, zachwyty umysłu. Sposoby bycia mężczyzną są fascynujące poczynając od własnego ojca sprawdzającego temperaturę mojej herbaty (będąc dzieckiem poparzyłam sobie usta) i wsiadającego na warczący motor, przez Marka czyszczącego obiektyw aparatu pędzelkiem z namaszczeniem godnym czyszczenia archeologicznego znaleziska a skończywszy na przygarbionym starością i obowiązkami abdykującym Papieżu. Przecież to kwintesencja męskości, dziwnego pomieszania honoru i nazbyt silnego poczucia obowiązku. Honorowego twardzielstwa. 

Nie wiem dużo o męskich emocjach, może dlatego, że wciąż jeszcze to temat tabu (wyjątkiem jest może mój Tato, może dlatego to dla mnie nowe tabu). Wciąż jeszcze łzy są ukrywane a smutek jest oznaką słabości. Nie wiem tylko czy jest to kwestią męskiej kwintesencji czy może jednak jeszcze zardzewiałej konwencji, braku męskiego "wyemancypowania". Faktem jest, że ten świat męskich emocji jest światem kontrastów, silnych dłoni trzymających małe dziecko, albo donośnego głosu, który w obecności niektórych kobiet samoistnie zmienia się w szept. 

Nie mam jeszcze swojego ulubionego sposobu na mężczyznę, na męskość. Szukam. Obserwuję, zapisuję, czasami robię zdjęcia (ilość zdjęć śpiącego M. w moim telefonie jest nieskończona). Pytam o dziadków, rozmawiam z nieznajomymi. Męskość jest piękna i pociągająca a męski intelekt, męskie intelekty działają chyba na moją wyobraźnię najsilniej. Wypracowuję sobie w głowie, w sercu odpowiedni szkic. Może wyszukam, może złożę wreszcie swój własny sposób na męskość?

P.S. I szczerze nie rozumiem i nie pojmuję tych uproszczeń. Nie wszyscy mężczyźni są jak dzieci, nie wszyscy nie mówią o emocjach, nie wszyscy muszą płodzić synów, sadzić drzewa, budować domy. Są nieprzewidywalni, ciekawi, chropowaci. Jak niedogolony zarost.

środa, 16 stycznia 2013

ocalam od przejedzenia

Mój język nie przystaje, odkleja się od wydarzeń obecnych tylko w umyśle. Czasami wydarzenia przekradają się z umysłu do serca, zastygają tam bez ruchu, wczepiają się w zastałą rzeczywistość.

Może miłość jest wtedy, kiedy w koło, w nieskończoność, w bólu coraz większym przyzwyczajasz się do nowych zadrapań, do nowych, swędzących ranek. Wtedy, gdy ciągle na nowo przyzwyczajasz, oswajasz, asymilujesz. Poznajesz na nowo tylko po to, żeby znowu popadać w miękką codzienność. Nie tak jednak miękką jak usta o strukturze dojrzałych brzoskwiń o drugiej nad ranem. Takie usta znajdą się wszędzie. Zawsze może być jeszcze lepiej.

Nie trzeba czasami nic robić, żeby móc się dziać. Dzieję się podwójnie, na antypodach męskości (nie ma przecież jednego modelu). Androgenizuję się podwójnie - umysłu i z rzeczywistości. Rozwarstwiasz mi się, chociaż jesteś tylko dwoma odmiennymi wersjami samego siebie. Tak przecież być musi. Tylko tak mogę wygrać batalię o jutro.


wtorek, 15 stycznia 2013

Znów ten sam wniosek

Może to jest właśnie kochać - dochodzić ciągle, w koło, w nieskończoność, w bólu coraz większym - do tych samych wniosków? Do początku. Do skończonego początku nieskończoności? Zaczynać ciągle na nowo - chcieć zaczynać, nadbudować, odbudować. Zburzać, sklejać. 

P.S. Znowu na własne życzenie, właściwie na jedno skinienie rzeczywistości, znów wracamy w szarość.    W spetryfikowane formy codzienności, która trwa od dawna. A czasami jej dawność jest warunkiem jedynym i koniecznym do przetrwania.



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Kolęda też była ładna


Niedługo w życiowym (pozornym) rozpędzie posprzątam wszystkie szuflady, szafki, kartony i wyskubię z dywanu każde źdźbło brudu. Porządek daje mi ostatnio pozory bezpieczeństwa. Chowam swój strach w uroczych kartonikach w groszki, w flakonikach perfum od Mamy i w różowej pomadce za funta. Póki są - znaczy jest dobrze, znaczy nic się w codzienności nie zmieni, nie ruszy. Ta martwa materia daje mi teraz poczucie stałości. Chociaż wcale nieważna, chociaż tak naprawdę wcale niepotrzebna.


W setkach telefonów do domu, w mailach do Mamy, w pociągach bez osiemdziesięcioprocentowej zniżki znajduję tylko niepokój. Odsuwam, zamiatam pod dywan te znaki zapytania. Przejadam codzienność nad ładnymi obrazkami i z estetycznym kubkiem z herbatą w ręku. Potrząsam szklaną kulą i oglądam śnieżek. Zapalam pachnące świeczki, okadzam rzeczywistość. Uładzam, uładniam sobie życie i chwilami tylko staję w oknie i nie wiem po co. 

Ksiądz na kolędzie zdziwił się jak odpowiedziałam, co studiuję. Zamilkł i się uśmiechnął. - A czy ksiądz myśli, że gdyby nie kapłaństwo to miałby co ksiądz po teologii robić? Co najwyżej byłby ksiądz katechetą, no, w porywach wykładowcą jakiejś tam logiki duchowości (oczywiście nie mówię, myślę tylko i się uśmiecham). Wymieniamy się z księdzem: koperta na obrazek (najcenniejsza kartka papieru w tym domu)  
- Chrystus Pantokrator? - pytam
- to w końcu filologia polska czy historia sztuki - dziwi się proboszcz
- (wszystko jedno. I to i to przecież bez sensu i bez przyszłości) filologia. Jednak filologia - odpowiadam.
Po raz setny: przepraszam nasze biedne, skryzysowane społeczeństwo za swój umysł. Nie będę Wam pierwszym Mickiewiczem wśród inżynierów. W ogóle nie będę. Zemrę z głodu i braku pracy (tak przecież mówią, tak sądzi nawet sam ksiądz proboszcz).