poniedziałek, 27 maja 2013

Dzień Mojej Mamy

Świętowałam Dzień Matki. Kupiłam w promocji w Rossmanie róż do policzków. Dokładnie taki jak Moja Mama kupowała przez całe życie. Wszystko jest w tym małym, okrągłym pudełeczku znajome - i zapach i kolor i pędzelek. Jestem teraz z tym rózem na policzkach trochę jeszcze małym dzieckiem a trochę dorosłą kobietą. Pachnę tamtymi makijażami, którym przypatrywałam się siedząc na wannie i myjąc zęby. Wchodził ojciec i poganiał nas bo samochód na gazie.

Oddałam tym rózem swej Matce hołd kobiecości i nakładam go na policzki z największą czułością i rozrzewnieniem. To tandetny sposób świętowania, wiem jednak, że ona, w ramach swojego dnia również zakupiła taki sam, tylko odcień nieco inny. Jaśniejszy. Podobno "na starość im jaśniej, tym lepiej".
Dla mnie zawsze będzie taka sama - w kanarkowej sukience przed kolano i butach na niebotycznym obcasie. Poduszki pachną zawsze jej perfumami.

Żadnych tam patetyzmów - tak owszem - róż do policzków jest mi ekwiwalentem całej matczynej miłości i troski i choć ze mnie żadna idealna córka a z niej żadna Matka Polka, to jednak wypiłabym z nią na tarasie drinka i wypaliła papierosa na pół. Zazyczaj dopala piętki. Ja niebardzo umiem palić.

Pozagryzamy się kiedyś na śmierć - ale przynajmniej z klasą - z drogim różem na policzkach. Od lat niezmiennym. 







piątek, 24 maja 2013

Emocjonalny luksus tracenia.

Zaczęłam uprawiać emocjonalną kulturystykę. Sterydy z przeważającym pierwiatkiem ludzkim w składzie. Tylko dzięki niemu tak skutecznie udaje mi się zamieniać uczuciową papkę w twarde mięśnie życiowości. Staję czasami, w przerwach między treningami w oknie z herbatą. Patrzę na czerwony blok i oddaję się jedzeniu emo-śmieciowych-słodyczy. Zastanawiam się co-by-było-gdyby. Myślę, co było rok temu i co miało być teraz. Odczytuję listy do samej siebie sprzed kilkunastu miesięcy. Jeżeli pamięć jest jak archipelag wysp, to jestem ostatnio zaborczym kolonizatorem - hoduję całe archipelagi, setki tysięcy małych szczęśliwych wysepek. Nie zatapiam również tych po wulkanicznych wybuchach - obrazy po katastrofie są przecież fascynujące.

Mam teraz najwyższy stopień utylitaryzacji życia - wszystko jest użytecznie. Nieważne, czy wybucha, czy kwitnie, czy marnieje, czy zostaje zatopione emocjonanym tsunami. Potrzebność to nadrzędna kategoria mojej emocjonalności.

Spieszę również z oficjalnym oświadczeniem -
dzieje się dużo i intensywnie. Nie biorę jednak ślubu, nie spodziewam się potomstwa, nie wyjeżdżam na studia na koniec świata do Honolulu albo Hondurasu. Cały czas tkwię w przeświadczeniu, że się tutaj da żyć normalnie o co dzielnie walczę od lat dwudziestu dwóch. Nigdzie się nie wybieram, pozostaję nawet na swym beznadziejnie nieutylitarnym kierunku - może to właśnie studia wraz z ostatnim Poznaniem Poetów są mi życiowymi słodyczami - bezkarną przyjemnością, której nie chcę się pozbawiać. 

Ktoś nade mną gra kiepsko gra na gitarze, pani z dwoma długo i szorskowłosymi jamnikami w angielskich ubraniach golfisty (gustowna szkocka krata oraz romby) rozmawia z Panią Dozorczynia (dwie kitki, odrost na blond włosach i fajka z boku ust). Miło jest czasami tracić coś tak pięknego. Pozwalanie sobie na stratę to ostatnio mój największe emocjonalny luksus.

piątek, 17 maja 2013

konkludując dzisiejszość


Będę dziś konkludować. 

Nie umiem chyba do końca codzienności udzisiejszyć. Nie wychodzi. Wciąż wybiegam, planuję, porównuję. Może przyjdzie czas, że wreszcie przestanę, a może tym czasem będzie już tylko bytowanie pozaziemskie, może tutaj da się nie jako w niebie ale tylko jak na ziemii. 
Ratuje mnie Bargielska z bezbłędnymi Obsoletkami. To moje nowe guru. Czytając zapominam o pracach rocznych, o licencjacie o świecie bożym. Bargielska jest mi sposobem na udzisiejszanie świata. Bo generalnie DZISIAJ jest w porządku. Aktualne dzisiaj jest niemalże idealne, bez skazy, bez rysy. Ciepłe, z wyjazdem do Krakowa z siwkowym dyplomem i tańcem na parapecie z radości i beztroski (chwilowej). Z płaczem przed samochodem, po pijaku płaczem i przyznawaniem się - do strachu, do braku pieniędzy, do przywiązania (i co najlepsze - to nie ja się tym razem przyznawałam). Lubię chwilowo nawet ten swój stan wczesnej dorosłości, podzieciństwa późnego, gdzie czuję jeszcze zapach kaszki manny ale znam też smak spirytusu. Szkopuł tkwi tylko w przemijalności, w obsesyjnym zapętlaniu czasu, w strachu paranoicznym przed końcem tego stanu. 

Zawsze znajdzie się jakieś następne światełko - napisałam dziś dzień. Znajduję sobię więc światełka, lampki choinkowe, normalnie obdzieliłabym nimi pół świata. Przytulam się do M. Pachnie mieszanką naleśników i męskich perfum. To najlepsza mieszanka. Powinni rozdawać takie zapachowe mieszanki u psychologów  - gwaranty poczucia bezpieczeństwa. Bezapelacyjnego, błogiego - będzie ok. Zawsze znajdzie się mąka na naleśniki. M. mówi, że jest domowym kogutem. Ja jestem kurą i tak siedzimy na grzędach i rozsyłamy CV. Oczekujemy na jakieś tam jutro w międzyczasie mimochodem przeglądając ogłoszenia mieszkaniowe i hamując ścisk serca (przynajmniej mój). 

Konkludując - jutro dzień będzie dobotnie dzisiejszy - 10 godzin w pracy nie pozowli mi zbytnio wybiegać w przyszłość. Mam wrażenie, że wszędzie, do pracy, na uczelnię i do łóżka ciągnę za sobą bagaż nastrojów. Jakbym nie mogła się wypośrodkować płaczę, kiedy M. mówi, że umyje naczynia. Ze szczęścia płaczę, ze zmęczenia, ze znaków zapytania raczej - pytam o jutro i jutrzejszy obiad za pół roku.

No i obsesyjnie powracam do swoich pierwszych razów, pierwszych miejsc, dziewiczych wspomnień. Z Poznania, z Parku Wilsona, z wycieczek na Maltę z osadzania się w kontekście. Otóż za czas jakiś mam zamiar zakończyć, wykończyć moją edukację. A póki co wciąż tak niedawno byłam tutaj pierwszy raz, a przecież wciąż jeszcze wrastam i oswajam. I zakochuję się i przywiązuję się - coraz mocniej. Może to ostatni moment, żeby wszystko rzucić i wreszcie wyjechać do ukochanej Warszawy. Stwierdzam, pytam, wciąż oczekuję odpowiedzi.

czwartek, 2 maja 2013

emocjonalna smycz

Ostatnio o mężczyznach - teraz o zapachu. To moja nowa fascynacja.Tego zmysłu nie dotyka chyba łapa nauki ani racjonalizmu - najlepszym dowodem na to jest fakt, że nie wymyślono jeszcze zapachowych fotografii. Utrwalamy obraz, dźwięk, całe emocje - ale zapachu - nie. Zamykamy go w ostojach, w resztkach współczesnego poczucia estetyki, w resztkach pragnienia obcowania ze sztuką - barwnych buteleczkach perfum. Obiektach pożądania także tych, co z Picassem, Dalim i Muchą i resztą Durerów i Boshów nie mieli nigdy nic wspólnego a i same nazwiska brzmią im obco. Zapach jest chyba intymniejszy, niż dotyk. Skuteczniejszy od pamięci - dzięki niemu odtwarzam w sobie wspomnienia i  nastoje, o których istnieniu już w ogóle nie pamiętam. Konserwują we mnie przeszłość właśnie zapachy i żadne mozolne, umysłowe jej odtwarzanie nie działa tak dobrze, jak resztka zapachowej esencji na dnie starych perfum. Mogę również znosić brzydki widok, mogę znosić brzydki dźwięk - zapachu, który uznam za brzydki i odrażający znieść nie mogę (i nie mówię tutaj o nadwrażliwości węchowej niektórych dam z tramwaju).

Zdałam sobie również dzięki moim urodzinom sprawę, że podarowanie komuś perfum jest bezczelnym zobligowaniem kogoś do bezustannego pamiętania. Zapach kojarzy się podwójnie - idę więc i czuję wraz z podmuchami wiatru te swoje perfumy i denerwuję się na M.  - czuję się jak na emocjonalnej smyczy. Noszę go z sobą (na sobie) wszędzie. Nie pozwala mi uwolnić się od świadomości siebie i uzależnia mnie od siebie w zmysłowy, niemal fizjologiczny sposób. Mieszają się te perfumy z zapachem mojej skóry i włosów - nie widać już różnicy ja czy on - wszystko to jedna mieszanka, do końca zdyfuzowana, nie do rozdzielenia. Emocjonalna, zapachowa smycz.

Najintymniejsze nie są chyba jednak perfumy (to tylko forma, emocjonalno - retorycznej sztuczki w gierkach damsko - męskich). Najintymniejszy jest zapach skóry. Takich znam tylko kilka. Im mniej zresztą, tym lepiej. Niech mnie ręka boża broni przed poznawaniem ich w nadmiernych ilościach. Chociaż - oczywiście czasami zastanawiam się nad takimi zapachami. Już wtedy jednak czuję się nieprzyzwoicie.