środa, 9 października 2013

Umysłowa tęsknota

Śniła mi się dzisiaj tęsknota. Chyba jednak mój umysł zinteligentniał, jeżeli śnią mi się tak bardzo abstrakcyjne pojęcia. Śniła mi się rzecz jasna osobowo, ale zahaczała o całkiem odległą przeszłośc, o tęsknienie teraźniejsze a nawet o przyszłe. O wszystkie wyjazdy, które jeszcze nie nastąpiły a już wywołują tęsknienie, o wszystkich, którzy już są na odległość i nawet o tych, którzy skądś tam powracali, a ja cały czas pamiętam jak to jest za nimi tęsknić.  To uczucie, kiedy czegoś/kogoś mi brak jest najepszą miarką tego, jak bardzo zależy. Ale ma w sobie całe mnóstwo (a jakże!) szarości i półtonów. Lubię trochę potęsknić. Czasami to motywuje, czasami pozwala na  bezkarną niemotywację - zapalenie papierosa i wypicie wina. Czasami pozwala leżeć  cały ranek pod kołdrą i gonić własne myśli. Dzisiaj nie wykonałam żadnej z tych czynności, sny wystarczyły za wszystkie. Oznacza to chyba, że  tęsknota chwilowo jest paradygmatem mojej codzienności (dowiedziałam się na niedzielnych zajęciach, że paradygmat, to ostatnio modne słowo, w związku z tym uważane za chwilowo brzydkie).

Na cudownym seminarium z romanyzmu z Panem Sową zaobrączkowana Pani (lat ok. 25) przedstawia swój wykluty na drodze intelektualnej układanki temat o osobowości melancholijnej u Słowackiego. Nie zechciałaby może napisać o osobowości melancholijnej w Odcieniach Szarości? Byłoby (o nieskromności!) ciekawiej.

Apropos zaobrączkowania  i posiadania potomstwa. Po ostatnim weekendzie (tutaj zostanę zlinczowana), myślę, że czasami (często?) posiadanie obrączki wraz z dzieckiem w pakiecie przed dwudziestym piątym rokiem życia kastruje z intelektu (który z pewnością jest, ale zakopany pod pieluszkami i spełnianiem małżeńskich obowiązków). Oddalam więc od siebie wszelkie groźby braku umysłowej gimnastyki i kombinuję, jak odzyskać swoją utraconą, poznańską codzienność. Póki co, wstawiam śniadaniowe jajka na twardo i piję kawę. To dobry początek nowego początku, chociaż tak naprawdę niczego nie zdążyłam zacząć od nowa.

Przydatna umiejętność: życie w zawieszeniu. Zawieszam plany, zawieszam ambicje parząc kawę, zawieszam intelekt na zaocznej teorii literatury, zawieszam swoją codzienność będąc w Bydgoszczy. To chyba symptomatyczne dla momentu, w którym jestem i w którym znajduje się obecnie większość społeczeństwa (nie cierpię takich uogólnień). Niemożliwym jednak jest już chyba życie na opodatkowany etat, zakredytowane wesele i dom. Chyba jedynym możliwym trwaniem jest takie od dorywczości do dorywczości, zamykając umysł w czterech ścianach domu czy uniwersytetu. Lub gimnastyka umysłowa - w ramach wolontariatu. W całej swej naiwności wierzę jeszcze, że na mózgu też da się zarobić. W jeszcze większej naiwności wierzę, że kiedyś będę takim szczęśliwcem i rozmiar i horyzont mojego umysłu mi na to pozwoli. 


No i przypis: doprawdy, nie dyskredytuję wszystkich zaobrączkowanym i zadziecionych osób przed ukończeniem studiów. Nawet podziwiam. W końcu z dziećmi jak z rosyjską ruletką. Na kogo padnie na tego bęc. Z małżeństwem czasami podobnie.