środa, 7 września 2011

surrelalizm porannego zapominania.

     Potrafisz powiedzieć z czego masz siłę?  Czysta biologia? Psychiczna samoobrona i mechanizmy biologiczne pozwalające ciągle na nowo uczyć się chodzić? Osobiście mam parę typów, parę osobistych duchowych siłowni pozwalających mi na wzmacnianie psychicznych, moralnych i rozwojowych mięśni. Trudno jednak nazwać je jedynym słowem, znaleźć uniwersalne antidotum na wszystko. Może w ogóle nie ma innego antidotum jak mądre zapominanie? No może jeszcze wyciąganie wniosków. Nic ponad. Cudy niepamięci. Błękitność umysłu. 
     Jest środa, poranek, późny wrześniowy poranek z chłodnym światłem za oknami. Różowe bamboszki w serduszka. Kawa pół na pół z mlekiem. Trzeba mi dzisiaj zadbać o edukację i wchłonąć w siebie całe słowotwórstwo. Otulam się więc w maminy różowy ("oj patrz, jaki ciepły!") koc. Mam ochotę na plisowaną, kolorową spódniczkę i odrobinę samoświadomości. Surrealistyczny poranek w różowych, pluszowych bamboszkach.





piątek, 2 września 2011

Pantofle kontra kury domowe z macierzyństwem w tle

     Nie chcę, żeby ktoś nazywał mnie feministką bo daleko mi do skrajności: pikietowania pod sądem w walce o aborcję (której jestem absolutnie przeciwna), całowania mężczyzn w rękę i pracy w kamieniołomach. Nie chcę wyprowadzać się z kraju, w którym się urodziłam, chcę mieć tutaj rodzinę i dzieci, i chcę, żeby te dzieci mogły się tutaj, tak jak ja wychowywać i spędzać najlepsze lata swojego życia. Nie jestem też bierną konsumentką rzeczywistości. Bierną o tyle, że tę rzeczywistość przeżuwam i na wpół strawioną wydalam wraz z setkami pretensji i narzekań. Radykalnie jednak przez całe życie będę walczyć o dwie, szczególnie bolące mnie sprawy. Skoro jedna z nich wyszła dzisiaj przy okazji międzypokoleniowych, kobiecych rozmów nad kawą w kuchni, pomyślałam, że może pora wspomnieć o tym i tutaj. 
     Kulturowe postrzeganie płci zawsze wydawało się mi być zagadnieniem godnym szczególnej uwagi. Męskie zajęcia kontra damskie zajęcia, kwestia podziału ról w związku, w społeczeństwie. Nazywanie kogoś pantoflem, albo używanie gorszych epitetów. Nadawanie kobiecie miana domowej kury, albo przywiązywanie jej sznurkiem do kuchni, dzieci i zabieranie prawa do samorozwoju (jeżeli natomiast kobieta lubi i spełnia się będąc w domu, wychowując dzieci i tworząc kulinarne arcydzieła oraz dbając o swój dom, to jestem pierwszą osobą składającą jej hołd i padającą do stóp. Nigdy w życiu nie nazwę jej domową kurą!). Wieczny, utrwalony w psychice zbiorowej, w zbiorowej podświadomości patriarchat. Nie lubię myśleć schematami. Bardzo nie lubię też, kiedy ktoś próbuje mnie w nich pozamykać. Słyszałam już różne brednie: mężczyzna pijący wino jest mniej męski, mężczyzna gorzej opiekuje się dziećmi, bo nie ma instynktu macierzyńskiego, mężczyźni nie powinni gotować, bo przez żołądek do serca (czemu tylko męskiego?), prasowanie wychodzi im kiepsko, sprzątać i tak nie umieją. Kobieta prowadząca tramwaj wygląda dziwnie, to przecież pantoflarstwo, kiedy tylko kobieta ma prawo jazdy, albo wbija w ściany gwoździe. Dodam tylko, że wszystko to, każde pojedyncze zdanie, czy raczej zarzut słyszałam od kogoś i to całkiem niedawno i w dodatku (o zgrozo!) całkiem serio! Odpowiedź mam tylko jedną. Twórzmy może wszyscy takie związki, na jakie mamy ochotę i takie, w których jest nam dobrze. Wbijajmy w ściany gwoździe, jeśli tylko mamy na to ochotę, pozwólmy młodym tatom obudzić w sobie, zbudować tacierzyński instynkt. Jeżeli ktoś woli, zamiast wbijania gwoździ i naprawiania samochodu, prasować czy gotować (a jest to mężczyzna) to przecież nikomu korona z głowy nie spadnie. Nie widzę różnicy między kobietą policjantem, a mężczyzną, który wykonuje te same obowiązki tylko dlatego, że nie ma perspektywy na inną pracę, a żyć przecież jakoś trzeba - nie umniejszam odwagi i wytrwałości ani jednemu, ani drugiemu. Sama jestem kobietą raczej typową. Gotować uwielbiam, nie mam nic przeciwko prasowaniu. Wbijanie gwoździ idzie mi raczej kiepsko i nie mam prawa jazdy. Nie mam zamiaru zresztą walczyć o równouprawnienie goniąc na siłę i na oślep w pościgu za stereotypowym postrzeganiem równości. Równość jest tylko wtedy, kiedy obie strony czują, że mają takie same prawa, z którymi się zgadzają i w których przestrzeganiu mogą się wzajemnie spełniać. 
     O swoim przyszłym CV, w którym pewnie będę zmuszona wpisać, czy planuję rodzinę, dzieci i dom wspominałam już przy okazji posta na temat związków. Nie chcę, czuję, że to niesprawiedliwe, że będę kiedyś musiała tłumaczyć się własnemu pracodawcy z swojego życia rodzinnego. Nie mam najmniejszej ochoty, bo to wysoce niesprawiedliwe, zarabiać mniej tylko dlatego, że mam zamiar przejść kiedyś na macierzyński urlop, wychowywać dzieci i mieć rodzinę, o którą dbam. Nie chcę, żeby ktoś nazywał ojca moich dzieci pantoflem tylko dlatego, że umie i chce spędzać z nimi czas, skupia się na tym, jakie są i co czują, nie zaś na twardym wychowaniu, bo przecież ojca należy się bać. Jeżeli postrzegamy wychowanie w takich tylko kategoriach, że ojca należy się bać, a od mamy brać wszelkie ciepło i naukę mówienia o swoich uczuciach, to szczerze powiedziawszy nie jestem zdziwiona, że politycy zmuszeni są do korzystania z usług PR, a dorośli faceci krzywdzą swoje kobiety (i odwrotnie). 
     Konkludując, każdy człowiek (nawet mężczyzna - jakkolwiek kogoś to może zdziwić, jednak nie mnie) posiada aparat psychiczny zdolny do mówienia o emocjach (czasami musi tylko włożyć w to więcej wysiłku i pracy nad sobą, podkreślam - czasami), każda kobieta chce funkcjonować w społeczeństwie zupełnie pełnoprawnie, nawet w kwestii informacji zawartych w swoim CV. Odpieram od razu wszelkie zarzuty o niedojrzałość, nieznajomość macierzyństwa, małżeństwa z racji braku doświadczenia w tych kwestiach. Brak doświadczenia nie implikuje wcale niemożności posiadania konkretnych poglądów i kształtowania swojego życia podług nich. Nic (nawet brak doświadczenia) nie zmusi mnie do zaprzestania pracy nad własną przyszłością i przyszłym zdrowiem emocjonalnym własnych dzieci. Nic też nie zwalnia mnie z obowiązku, czy raczej chęci walki z niesprawiedliwościami i nierównościami na poziomie płciowym i społecznym. Jeżeli kiedykolwiek będę mogła, będę miała możliwości do publicznej walki z tymi szufladami z całą pewnością nie będę miała ku temu najmniejszych oporów. 
     Apropos wydalania z siebie samych zarzutów i pretensji, widzę i cieszy mnie to niezmiernie, że powoli wszystko zmierza mimo wszystko ku lepszemu. Szczególnie wśród ludzi dbających o swoją społeczną samoświadomość. Nikt jednak nie wmówi mi, że jesteśmy w kwestii postrzegania życiowych ról kobiet i mężczyzn na wysokim szczeblu społecznego rozwoju. Poglądy na temat męskiego pantoflarstwa, opinie na temat związków i posługiwanie się stereotypami to sztandarowe tematy krążące w podświadomości młodego społeczeństwa. Może pora jedną chociaż nóżką wyjść poza linię schematu?