sobota, 2 stycznia 2016

Post o banałach.

A co jeśli naprawdę tak jest? Jezeli jestem, jeżeli jesteśmy dla siebie zbyt surowe? Co jeśli te wszystkie nasiona chia, jagody goji to nie dlatego, że trzeba być dla siebie dobrym, ale po to, żeby wyglądać jak określona pani z określonego obrazka? Co jeśli naprawdę to tylko kwestia tego, co pochodzi z zewnątrz, a nie z samej siebie? 

Może i nie wyglądam jak milion dolarów, może powinnam na listę noworocznych postanowień dopisać "schudnąć 10 kilo". Ale sama nie wiem czy do końca tego chcę. Wolę o siebie zadbać, zwolnić i spokojniej być. Wolę iść na siłownię i nie myśleć na bieżni o tym ile jeszcze muszę schudnąć, ale o tym, ile dobrego dla siebie robię. Co jeśli nigdy nie będę tak bardzo fit, nie będę miała umięśnionego brzucha i wyrobonego bica? Jeżeli nie zdążę przed życiem, przed zmarszczkami, przed potencjalynymi dziećmi i ciążami, przed starością, przed zwiotczałą skórą? Co jeżeli nie zdążę powiedzieć sobie, że jest w porządku?

Nie widzę recepty. Mówienie do lustra o tym, że jestem piękna i mądra jest dla mnie trywialne. Kompensowanie sobie kompleksów dobrą książką albo filmem też jest czymś "zamiast". Wolę podchodzić do siebie holistycznie. Czy naprawdę świat by mnie wyśmiał, czy naprawdę by się skończył, gdybym mogła tak po prostu stwierdzić i uwierzyć w to, że jestem ok? Że mogę popełniać błedy. Że mogę czasami niedowyglądać. 

Być dla siebie dobrą to chyba dla mnie coś więcej, niż siłownia i nowe ciuchy. I chociaż siłownia ciągle przede mną, a ciuchów mam stanowczo zbyt dużo, to w tabelce z postanowieniami noworocznymi wpisałam tylko jeden, okropny banał: zadbać o siebie. Teraz. Bez względu na to ile teaz ważę i w co jestem teraz ubrana. Zawsze zasługuję na to, żeby o siebie dbać.