poniedziałek, 26 grudnia 2011

Puchu niedoceniany

     W takie dni jak dzisiejszy moim największym wrogiem staje się moja Macica. Będę ją pisać wielką literą, bo boję się, że może zemścić się na mnie za ten niedopuszczalny brak szacunku i kurczyć się we mnie jeszcze boleśniej. Piękno boli, a skoro już nasza płeć nosi szlachetną nazwę pięknej, per analogiam boli też mnie bycie kobietą, chociaż nie mam chyba na świecie rzeczy bardziej przyjemnej jak umiejętne z tej kobiecości korzystanie. Może właśnie przez te przyjemności się ta kobiecość odbija bólem istnienia i maksymalnie bezlitosnym skrętem macicy. Może Kobiecość, nie kobiecość w takim kontekście jest właśnie bardziej pożądana? Nieapetyczne są te Jej skręty, ta zabawa w kotka i myszkę z własną kobiecością. Nie czuję w takie dni jedności z własnym narządem rozrodczym, jest Ona w dniu dzisiejszym osobnym, znienawidzonym bytem zamkniętym w moim ciele, osobną jednostką, z którą za żadne skarby nie można nawiązać dialogu. 
     Czy to tylko moje odczucie, czy jednak Kobiecość jest cholernie ironiczna? Żeby karać siebie samą za bycie sobą samą i obracać, co miesiąc nieskończenie w nienawiść budowaną przez całe życie miłość i w dodatku w tak bardzo prymitywny, pierwotny sposób - bólem? Dobranoc. 

czwartek, 8 grudnia 2011

Studenckie (i nie tylko) kokony

     Kolorowe lampki, gwiazdorki, bombeczki, jemiołki, choinki, szopki, reniferki, aniołki i inne takie słodkości wypełzły z kartonów w piwnicach (a właściwie z tych piwnicznych będą dopiero wypełzać), w centrach handlowych zadomowiły się na dobre (dobre, bo czekają nas jeszcze jakieś 2 miesiące w ich towarzystwie...). Ale post nie o tym zasadniczo miał być, bo to temat ograny i wytarty do granic wytrzymałości, może nawet nie tyle czytelniczej, co mojej twórczej (twórczej?). Miało być z grubsza o tym, gdzie te wszystkie bombeczki, gwiazdeczki i aniołeczki ulokować. Ano właśnie w domu, mieszkaniu, w swoim gnieździe, miejscu na ziemi, zwał jak zwał, ja przyjmę na potrzeby tego postu aksjomat domu właśnie, tudzież gniazdową metaforkę (zaraz, zaraz, to nie jest już symbol? Totem? Topos...?). 
     Ano nikt mi nie powie, że wszystko mu jedno gdzie mieszka i jak mieszka, bo każdemu w jakikolwiek sposób zależy na tym, jakiego koloru jest pościel, którą się przykrywa i jak wygląda ściana, na którą patrzy budząc się rano. Otaczamy się masą przytulności, kolorami, zapachami tworząc konkretny jakiś klimat (bądź też chcąc do stworzyć). Nie mówię tutaj o szczegółowej znajomości najnowszych wnętrzarskich trendów, albo wykupowaniu ikeoskich boxów i przenoszeniu ich do własnych pomieszczeń. O taką raczej zwykłą, ludzką dbałość mi chodzi. 

     Może i dałoby się ukuć sformułowanie "pokaż mi jak mieszkasz, a powiem Ci kim jesteś", może włączając w to również ład, tudzież nieład panujący w domostwach, bo logicznym jest, że często z powodu braku wystarczających funduszy nie możemy uwić gniazda z takich patyków, jakie sobie wymarzyliśmy leżąc w wannie gorącej wody pewnego wieczoru. Jeżdżę codziennie średnio (obliczyłam!) trzema tramwajami i przyglądam się ludziom (jak każdy) w dość specyficzny i dziwny (jak przystało na mnie) sposób. Zastanawiam się często, jak wyglądają okna ich mieszkania i czy na parapecie hodują kwiatki. Czy wolą ciepłe kolory, czy surową skandynawską (chociaż pewnie nie potrafią jej tak umejscowić i zdefiniować)  prostotę. Spieszymy się do tych swoich małych domostewek, żeby usiąść na własnej kanapie i pod własnym, przytulnym kocem, spojrzeć na zdjęcia (albo, obrazy, albo dywany, albo inne rzeczy) wiszące na ścianach, albo robimy herbatę w kuchni koloru zielonkawego i siadamy przy stole nakrytym obrusem w czarno-białą kratkę. Lubimy tak chyba, jak we własnym kokonie zamknąć się w czterech (przytulnych) ścianach, wracać do tego miejsca, które współgra tak z naszą osobowością i odgrodzić się nim od reszty cywilizacji. To miłe. 
    Miło się nawet o tym pisze, to takie... przytulne? Może to te lampki i święta? Gwiazdorki i śnieżynki w każdym oknie? Możliwe. Faktem jest, że piję aktualnie herbatę w swoim ulubionym kubku, a za mną stoi regał z książkami i masą zdjęć. Przede mną półka z kolorowymi kartonikami w kwiatki i ramkami w jakieś śmieszne, pseudowiatowe wzorki. Pościel mam białą w czerwone serduszka i tak sobie uprzytulniam życie, co wieczór, kiedy wracam z uczelni stwarzam namiastkę domowości. Lubię swój studencki kokon z niebieskimi ścianami. 

uprzytulniać można też muzyką: