niedziela, 15 września 2013

Insomnia i wsobne konfabulacje

Czasami odnoszę wrażenie, że wszystkie dramaty i wszystkie szczęścia (celowo posługuję się liczbą mnogą), że wszystkie cenne słowa i wskazówki pochodzą z zewnątrz. Czy to sprowadzane, czy natchnione, czy zsyłane, czy po prostu zdeterminowane środowiskiem - w zależności w co kto wierzy. Dzisiaj jednak pomyślałam sobie, że nie ma innej drogi wszystkich zjawisk emocjonalnych (słowo zjawisko również celowe), jak przez nas samych. Sama sprowadzam na siebie każdy dramat, sama go w sobie podsycam i rozdmuchuję. Generalnie uwielbiam dramatyzować, to tak pięknie teatralne, tak pięknie filmowe, że czemóż miałabym sobie tę przyjemność fabularyzowania codzienności, konfabulowania sytuacji odbierać? Oczywiście wyjaśniam, że wszystkie te zabiegi odbywają się raczej wsobnie, niż na zewnątrz, tak więc wszystkie historie, które opowiadam są prawdziwe. Nie konfabuluję werbalnie, konfabuluję w wyobraźni. Nie potrafię sobie tej przyjemności odmówić. 

Wielu innych rzeczy również nie potrafię sobie odmawiać, chociaż ostatnio właśnie odkryłam, że odmawianie sobie jest przyjemnym uczuciem. Nie można przecież zawsze żyć do syta. Przestaję również powoli bać się mówić o sobie i mówię - kaskadami wylewam słowa i opowiadam. Demitologizuję swoje wspomnienia i wspólne, niepotrzebnie wspólne miejsca. Jeżeli emocje są cienkimi przewodami łączącymi serce z rozumem, to na moich przewodach ostatnio same spięcia. Pojawiały się iskry a ja próbowałam ugasić je szklanką wody, chociaż i ona jest przecież świetnym przewodnikiem dla prądu i moje ciało podryguje jeszcze do teraz. Zmęczone emocjonalnym porażeniem, kopnięte uczuciowym prądem. 

Z fizyczności: 
Za dużo kawy. Po ciepłej herbacie jest mi niedobrze i moje wnętrzności wołają o pomoc. Mamy coraz zimniej i nieco się w sobie kulę. Budząc sie o 3.00 nad ranem, względnie o 4.00 w soboty i jadąc do pracy odkrywam codzienność mojego zapomnianego miasta. Wszyscy w autobusie linii 56 (czytaj: pięć-sześć) kulą się w sobie, zamykają się w swoich wnętrzach słuchawkami z głośną muzyką. Ja zamykam tylko oczy i próbuję nie zasnąć i nie zemdleć od nadmiaru gorącej herbaty. Dzisiejszego poranka budzik również dzwonił nad ranem. Podarowałam sobie luksus włączenia tysiąca drzemek i spania do 10.00, chociaż obudziłam się brutalnie punkt 4.00. Nie  rozumiem również swojej poalkoholowej insomnii. Doprawdy nie wiem co zrobić, żeby móc zachowywać się jak człowiek. Żeby kelner nie podchodził i nie prosił o obudzenie koleżanki. Żeby móc jak całkiem standardowy człowiek panować nad funkcja snu, nad swoim organizmem. Może jednak powinnam uznać wyższość swojego ciała nad swoim umysłem? Pozwolic mu spać gdzie zechce? Żadne to urocze, wcale zabawne, zwyczajnie uciążliwe i dla mnie i dla towarzyszy mojej sennej niedoli. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz