niedziela, 18 sierpnia 2013

Opowiadacz, podróżnik i kocia kobieta

Mało jest rzeczy, które mogę o sobie po prostu powiedzieć. Nawet, jak już coś stwierdzę, to w końcu, w jakiejś sytuacji i tak okazuje się, że jest inaczej. Ostatnio jednak jestem typem opowiadacza. Wraz z powrotem do Bydgoszczy powróciły do mnie wszystkie historie i historyjki: panie Wicherki, ucieczki sprzed ołtarzów, dawne udawanie dorosłości i wycieczki do Osieka. Łódki na środku jeziora, Babcia i nocne odśnieżanie i historia pierwszych czerwonych szpilek, wszystkie romanse własnego brata, imprezy nazywane tarłem i jajecznica z rana na Głogowskiej. Chyba więcej przyjemności opowiadanie tych historii sprawia mnie, niż słuchaczon, faktem jednak jest, że ostatnio wszystkie one, (wszystkie!) wracają do mnie i rozkazują o sobie mówić i ocalać od zapomnienia. 

Nikt chyba z bohaterów opowieści (a są to bardziej słowne reportaże - z rzeczywistości koniec końców wywiedzione!) nie zdaje sobie sprawy z odgrywania głównych ról w opowieściach. Tak dokładnie - jestem jak Kapuściński w spódnicy i możecie mi nawet dopisać biografie non-fiction. Nie pogardziłabym. Zawsze chciałam połechtać swoją próżność i  przeczytać coś o sobie. Póki co, opowiadam o tym wszystkim, co w magiczny sposób wlatuje z powrotem w moją pamięć. Jako żywo staje przed oczami.

Co więcej - wszyscy gdzieś wyjeżdżają. Wracają z Włoch, z Bułgarii, z Niemiec albo jadą do Istambułu czy biblijnej szkoły. Wcale nie jest mi żal swojego wyjazdu nad morze. Jest mi zasadniczo dobrze i kolekcjonuję kartki i zdjęcia z USA na lodówce. Czuję się niemal tak, jakbym sama tam była. W te wakacje jestem chłonną gąbką i kolekcjonuję czyjeś emocje i mini-tragedie. Wchłaniam obce podróże. Może kiedyś uda mi się z nich coś wycisnąć?

* * * 

Mama wróciła z Włoch i przechodzi proces aklimatyzacji. Siada na tarasie i próbuje się dopalać (o opalaniu przy tym stopniu zabrązowienia skóry nie ma mowy). Spoglądam tęskniąco na butelki wina w szafie z obrusami. Robię rano manufakturę kanapek. Hurt - detal. Mnóstwo odmian. Żyję sobie życiem po bydgosku i czasami tylko w przerwach między kanapką a pieczeniem muffinek zastanawiam się, gdzie mnie to zaprowadzi i kiedy zacznie mi się konstruktywnie chcieć. 

Wytatuuję sobie jednak - nie definiować emocji. Grają ostatnio ze mną w kotka i myszkę. Są wielkim kocurem a ja jestem małą bezbronną myszką.  I dodatkowo, w gratisie zderatyzuję wszystkie myśli-myszki w kategoriach "co by było gdyby", "lepiej byłoby". Otóż nie - lepiej być nie może a jedynym antidotum na myślenie jest powolne, powrotne docenianie tego, co się posiada. 

ejmen! 



będę śpiewać refren M. w samochodzie w drodze nad morze. Widzę już siebie z bosymi stopami w samochodzie przy otwartym oknie. To będzie malowniczy widok. Wspólne jeżdżenie samochodem, na jakimkolwiek dystansie, w roli kogoś jako kierowcy (przecież sama nie mam prawa jazdy) traktuję nieco metafizycznie i intymnie. Nie lubię wsiadać do samochodu, którym kieruje obcy kierowca. Czuję się, jakbym się przed nim i kierowca przede mną mentalnie obnażał. 

Manuelo! Pocznij się! Chcę już mówić do ciebie myjąc rano zęby i płakać w Twoje pluszowe, kocie futerko. Przecież będziesz kocią kobietą, na pewno zrozumiesz! Kupię Tobie drapaczek i porcelanowe miseczki. Będziesz moją domową przyjaciółką.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz