czwartek, 24 września 2015

Reforma w uczeniu historii


Po malinowym poście przypomniałam sobie jeszcze historię groszku cukrowego, kiedy u dziadków A. w wiecznie remontowanym, przedwojennym, dwustuletnim dworku na wsi chodziłyśmy boso między grządkami z ogórkami, truskawkami, marchewkami, by na końcu, przy pionowej ścianie ziemii, która była jednocześnie zakończeniem warzywniaka babci Krysi położonego w dolince dojść do dzikiego, słodkiego groszku. Zjadałyśmy wszystko razem z miękkimi łupinami i nie zważałyśmy na krzyki babci Krysi, żeby umyć nazrywany gorszek "pod szlauchem". 

Dziwne to były historie i piękne miejsce z sadem, starymi cegłami, olbrzymim strychem i jeszcze większymi, zimnymi latem piwnicami pełnymi konfitur truskawkowych. Był też staw, a u sąsiadów co roku nowa, letnia dostawa kociąt wszelkiej maści. Chodziłyśmy tam z A. te kocięta oglądać, choć wiem, że przez całe życie bała się kotów. Były wykopaliska jej dziadka i wieczorne opowieści przy świecach o kręgach w zbożu kilka gospodarstw dalej. 

Konfitury truskawkowe mają z kolei smak grozy, bo babia Zofia spędziła w piwnicy pod domem w podbydgoskich Przyłękach 3 dni i 4 noce żywiąc się tylko zebranymi tam na czarną, wojenną godzinę konfiturami. Mdliło ją i wymiotowała, ale przeżyła i to chyba najważniejszy morał tej historii. Prababcia Ludwika poradziła sobie w tym czasie z rosyjskim wojskiem brawurowo i tym konfiturowym sposobem wszyscy jesteśmy tu i możemy mówić o jakimkolwiek "tu i teraz". Otóż konfitury potrafią czasami ocalić życie. 

Ostatnią rzeczą, jaką ugotowała mi Babcia był waniliowy budyń z konfiturami truskawkowymi. Niezastąpiona i obłędna pieczeń rzymska od niej, którą dostałam tego samego dnia w ramach uposażenia studenckiego leżałaby w zamrażalniku do dziś, gdyby nie wyprowadzka. Gdybym ją zjadła, czułabym się tak, jakbym zjadła do końca jej odejście - a do dziś tego jeszcze przecież tego nie dojadłam. Taka pamiatka mi po niej została - w zamrażalniku.

Po tych wszystkich wspomnieniach smakowych myślę, że historii w szkołach powinno się uczyć właśnie smakiem. Opowiadać dzieciom piękne i straszne historie i podawać jedocześnie konfitury truskawkowe, pieczenie rzymskie, powidła i peklowane ogórki. Smak pozostaje w pamięci intensywniej. Może powinniśmy po takiej zmianie systemu ehukacji karmić uczestników Marszy Niepodległości słodkimi konfiturami? Może to właśnie ten pacyfikujący słodkością smak to synonim największej miłości do Ojczyzny - chęci życia, trwania. Bycia tu i teraz.

Kiedyś wyczerpię babciowe tematy, choć są wdzięczne i wciąż bliskie. No i takie, że chce mi się z nimi identyfikować. W ogóle polecam takie  kulinarne wypominki: zamiast zdrowasiek kolejna cukinia pokrojona, Nie żebym uważała, że zdrowaśki są złe czy też nieskuteczne - ale nigdy nie pozwalają na takie totalne przeniesienie się wstecz. Gotowanie i odtwarzanie smaków owszem.

A ostatnio przenoszę się wstecz ciągle. To detoks dla nerwów, od braku czasu i braku odpowiedzi. Codziennie rano przed obudzeniem przypominam sobie 3 dobre smaki i 3 dobre miejsca. To pomaga się umiejscowić w rzeczywistości nieco szerzej, niż tylko kredytowo.