wtorek, 17 września 2013

Pamięć emocjonalna i orgazmy po kichaniu.

Podobno kiedy kichnie się osiem razy pod rząd ma się uczucie podobne do tego po orgaźmie. To ostatnio leitmotiv wszystkich żartów. Co prawda specjaliści mówią, że niemożliwym jest, żeby po ośmiokrotnym kichnięciu wydzielały się te same hormony co po dobrym seksie, ale faktem jest, że wszyscy wokół psikają. Ja nie psikam, jakoś nie mogę - grypa zwana przejściową, inaczej letnią jeszcze przede mną. 

Wieczory w dobrym towarzystwie i przy dobrym jedzeniu są ostatnio dogmatyczne. Rozumiem już trochę te wszystkie starania babci Zofii - przy dobrym jedzeniu jest po prostu miło, jest ciepło i jest przyjemnie a bariery i hamulce puszczają. Zjadłam więc wczoraj faszerowane, greckie papryki i poczułam się przez chwilę jak w mentalnym, psychicznym domu. To miejsce jest jak szuflada z landrynkami - nigdy nie wiesz jaką wyjmiesz, ale wiesz, że wszystkie są niepoprawnie dobre. Wczorajszy wieczór był niepoprawnie dobry. Niepoprawnie inteligentny a chwilami niepoprawnie głupawy, choć wolę nazywać to surrealizmem. 

W bisro na uczelni zmiany. Nowy szyld, nowe doniczki i nowe kolory. No i nowy pan nie umie robic latte. O. miała rację tłumacząc mi, że każdy następny szczebelek mojej codzienności jest dla mnie mniej uciążliwy niż poprzedni. Umiejętność robienia latte czasami mi się jednak przydaje. Poza tym, uczelnia lekko się rozbudza a ja czuję się przetrawiona i wypluta. W zeszłym roku o tej porze jeździłam w tę i z powrotem tramwajami po Poznaniu ciesząc się swoją obecnością w tym mieście. Teraz chodziłam po kałużach i robiłam sobie w pamięci miejscowe wypominki. Dotykałam starych, kochanych miejsc. Są już wchłonięte przez najgorszy rodzaj mojego pamiętania - emocjonalny. Nie weszłam tylko na dach centrum handlowego. Aż tak wielką emocjonalną masochistką nie jestem.

Emocjonalnie zapamiętałam również wiele innych obrazków z wakacji. Takie emocjonalne pocztówki przyczepiam na magnes do lodowatej świadomości. Staję na zmarzniętych stopach i wyglądam horyzontu. Jesienią zawsze dzieją się rzeczy niezwykłe, więc jakby jednak miała stać się jakaś rewolucja - teraz albo dopiero za rok o tej porze. 


niedziela, 15 września 2013

Insomnia i wsobne konfabulacje

Czasami odnoszę wrażenie, że wszystkie dramaty i wszystkie szczęścia (celowo posługuję się liczbą mnogą), że wszystkie cenne słowa i wskazówki pochodzą z zewnątrz. Czy to sprowadzane, czy natchnione, czy zsyłane, czy po prostu zdeterminowane środowiskiem - w zależności w co kto wierzy. Dzisiaj jednak pomyślałam sobie, że nie ma innej drogi wszystkich zjawisk emocjonalnych (słowo zjawisko również celowe), jak przez nas samych. Sama sprowadzam na siebie każdy dramat, sama go w sobie podsycam i rozdmuchuję. Generalnie uwielbiam dramatyzować, to tak pięknie teatralne, tak pięknie filmowe, że czemóż miałabym sobie tę przyjemność fabularyzowania codzienności, konfabulowania sytuacji odbierać? Oczywiście wyjaśniam, że wszystkie te zabiegi odbywają się raczej wsobnie, niż na zewnątrz, tak więc wszystkie historie, które opowiadam są prawdziwe. Nie konfabuluję werbalnie, konfabuluję w wyobraźni. Nie potrafię sobie tej przyjemności odmówić. 

Wielu innych rzeczy również nie potrafię sobie odmawiać, chociaż ostatnio właśnie odkryłam, że odmawianie sobie jest przyjemnym uczuciem. Nie można przecież zawsze żyć do syta. Przestaję również powoli bać się mówić o sobie i mówię - kaskadami wylewam słowa i opowiadam. Demitologizuję swoje wspomnienia i wspólne, niepotrzebnie wspólne miejsca. Jeżeli emocje są cienkimi przewodami łączącymi serce z rozumem, to na moich przewodach ostatnio same spięcia. Pojawiały się iskry a ja próbowałam ugasić je szklanką wody, chociaż i ona jest przecież świetnym przewodnikiem dla prądu i moje ciało podryguje jeszcze do teraz. Zmęczone emocjonalnym porażeniem, kopnięte uczuciowym prądem. 

Z fizyczności: 
Za dużo kawy. Po ciepłej herbacie jest mi niedobrze i moje wnętrzności wołają o pomoc. Mamy coraz zimniej i nieco się w sobie kulę. Budząc sie o 3.00 nad ranem, względnie o 4.00 w soboty i jadąc do pracy odkrywam codzienność mojego zapomnianego miasta. Wszyscy w autobusie linii 56 (czytaj: pięć-sześć) kulą się w sobie, zamykają się w swoich wnętrzach słuchawkami z głośną muzyką. Ja zamykam tylko oczy i próbuję nie zasnąć i nie zemdleć od nadmiaru gorącej herbaty. Dzisiejszego poranka budzik również dzwonił nad ranem. Podarowałam sobie luksus włączenia tysiąca drzemek i spania do 10.00, chociaż obudziłam się brutalnie punkt 4.00. Nie  rozumiem również swojej poalkoholowej insomnii. Doprawdy nie wiem co zrobić, żeby móc zachowywać się jak człowiek. Żeby kelner nie podchodził i nie prosił o obudzenie koleżanki. Żeby móc jak całkiem standardowy człowiek panować nad funkcja snu, nad swoim organizmem. Może jednak powinnam uznać wyższość swojego ciała nad swoim umysłem? Pozwolic mu spać gdzie zechce? Żadne to urocze, wcale zabawne, zwyczajnie uciążliwe i dla mnie i dla towarzyszy mojej sennej niedoli. 



wtorek, 3 września 2013

Szczęśliwe sushi

Przebywamy wszystkie mentalne podróże. Najdalsze wgłąb siebie i swoich pragnień (w każdym absolutnie sensie). To dobry czas, który zupełnie jak u Indian - nadchodzi. Chociaż może to być uczucie chwilowe - godzę się z światem wewnątrz i na zewnątrz i uśmiecham się do lustra. Zaczynam. Znowu i znowu. Ten początek podoba mi się wyjątkowo. Wcale już nie udowadniem, nie staję się nikim nowym. Raczej uświadamiam się w sobie. Jest mi dobrze, jest spokojnie, jest idealnie nawet z ukłóciem tęsknoty. Istambuł i Orlean są też trochę jak moje. Są nasze i razem będziemy przez ten czas spacerować. 

Wypakowuję z plecaka marynarkę w paski - już wiem, że jednak przynosi szczęście. O nadchodzącym czasie u Indian opowiadam Tacie, który tworzy z tego powitanie pierwszoklasistów. Otulam się na krakowskim Kazimierzu swetrem z zeszłorocznych wakacji i myślę sobie, że lepiej być nie może, a spod moich uszczęśliwonych rąk wyjdzie niedługo najlepsze sushi, jakie kiedykolwiek jadłam. 

Dodatkowo jest 3.23, oglądam zdjęcia z Stambułu i piję gorącą herbatę. Tandetnie się wzruszam. Jest ok, jest świetnie!


Ściskam, całuję, uśmiecham się - 

Młyńska