wtorek, 29 maja 2012

Bełkotanie o życiu w wersji hard

Zakochałam się w szparagach. Skończyła się chwilowo monomania duszności, nadeszła monomania szparagowa. Do ślubu zamiast bukietu kwiatów będę niosła taki z zielonych szparagów. Są piękne, dodatkowo (zaraz po awokado) są najbardziej erotycznym warzywem świata. Nie będę się rozpływać nad ich fallicznym zakończeniem, byłabym zbyt perwersyjna. Dobry motyw na noc poślubną. Przejdę płynnie do tematu numer 2. 


Tematem numer 2. jest nazwisko. Sprawa ważna, jak się okazuje honorowa. Może to już planowanie za bardzo dalekosiężne? Tak, czy owak, zastanawiam się, co kwestią honoru w dzisiejszym świecie NIE JEST? A właściwe, czy istnieje sytuacja, w której nie decydowalibyśmy o jego ewentualnej utracie. Retoryka nauczyła mnie (dziękuje Basiu!), że kompromis nigdy nie będzie dobrym rozwiązaniem, tym bardziej, że w sytuacji noszenia jakiegoś imienia czy nazwiska o kompromisie nie może być mowy. W końcu po coś się nazywamy, prawda? Jakoś nazywać się musimy? Samo homo sapiens to już dawno stanowczo za mało.


3. Czy Wyście powariowali z tymi ślubami? Niechże Wam Bóg błogosławi pod tymi ołtarzami i w urzędach. Ja popieram, jestem za, podziwiam, aprobuję, również z serca błogosławię. Gdzie się tylko nie obrócę, tam białe sukienki, kwiatki, zaproszenia i garnitury. Zlitujcie się nade mną, biedną bezbożnicą z ślubem nawet nie w tle, a w dalekiej przyszłości. Nie miewam również ochoty tłumaczyć niektórym, że współmałżonek to nie dawca obrączki, na litość boską, nie popadajmy w paranoję. Niechże każdy robi to w swoim tempie. Choćby nawet po tej trzydziestce. Byle bez fail startu i bez opóźnienia w momencie znalezienia odpowiedniego kandydata, później to faktycznie robi się tylko papierem. 

4. Potrzebę mam wylania frustracji, wakacji bez planów, bez perspektyw na pracę za granicą i staż w Warszawie (to ostatnie przynajmniej na razie z powodu zaniechania czynności mailowych). Chyba zacznę robić graffiti albo słuchać czarnej muzy (zajęcia z WOKu się jednak przydają!) 

5. Panowie po pięćdziesiątce, lub też z statusem 40+ uwielbiają czyjeś żony. Rączka tu, rączka tam. Dwadzieścia lat wstecz i jeden drugiemu dałby w mordę, gwarantuję! A tak to tylko niepisana umowa: dzielimy się wszystkim. Nawet talią własnej żony. Zaznaczam, że talią, niczym wyżej, ani niżej. Zaobserwowałam tylko okolice talii i boczków. Dodaję również, że ta obserwacja nie łączy się z spożyciem alkoholu, ani jakąś konkretną sytuacją. 


Wzorem blogowych guru, kilka fociąt z życia Młynsi. Proszę bardzo. Juwenalia, mrożona kawa, sesja i czekolada Amelia.


Albo nie, będę dozować te wątpliwe przyjemności. Na pierwszy ogień zmrożona kawa. Na zdrowie. Takaż jestem perfekcyjna i pomysłowa. Kawa przepyszna, toteż nie omieszkałam się pochwalić. Przepisu niestety nie ma, nie dorównuję jeszcze perfekcją mistrzom. Nie awansowałam, nie jestem córką premiera, a moje życie jest jednak czasami hard.

niedziela, 13 maja 2012

Co lubi Śpiąca Królewna?

Odnalazłam w swoim niby-pamiętniku sprzed 4 lat dwie długie listy.
Lista "lubi":
punkt 16. Jeść lody łyżką do zupy prosto z kartonika
punkt 21. Słuchać głośno muzyki leżąc na podłodze
punkt 27. Makaron
punkt 40. Oglądać stare, ślubne zdjęcia
punkt 41. Jeść z zielonego talerza
punkt 58. Przeinaczać rzeczywistość
punkt 66. Podlewać ogród i rozmawiać przy tym z sąsiadami
punkt 71. Bawić się zapałkami
punkt 103. Puste kościoły i puste autobusy

Lista "nie lubi":
punkt 19. Gubić parasoli
punkt 22. Zbyt dokładnych planów
punt   25. Kiedy ktoś mówi, że nie znosi dzieci (w końcu nie każdy musi wszystkie kochać, ale każdy kiedyś był dzieckiem)
punkt  31. Przegotowanego mleka
punkt 47. Marchewki w pomidorówce

To było chyba po obejrzeniu "Amelii". No cóż, w końcu (jak już dziś zdążyłam wyznać na Facebook'u) jestem miłośnikiem kiczowatych rozwiązań (gdyby ktoś był ciekaw jaka jest różnica między tandetą, kiczem a  szmirą zapraszam na nasze pasjonujące zajęcia z wiedzy o kulturze). Tak wiec odnalazłam ten zeszyt z listami, których pasjonujące fragmenty zamieściłam powyżej. Oprócz owych list pełno w nim wlepek, papierków po cukierkach i różnych dziwnych, czasem wulgarnych przemyśleń. Po co to komu? Nie mam pojęcia. Kiedyś w jakimś mądrym programie przyrodniczym mówiono, że ludzka pamięć to archipelag. Jedna wielka nieciągłość, świadomość wychwytuje i zachowuje na ludzkim twardym dysku tylko małe wysepki. Może takie zeszyciki z wlepkami (oprócz tego, że kiczowate) są jakąś formą ciągłości? 

Wnioskując z życia:

1. Pracowanie na budowie, oprócz realności i fizycznej wymierzalności pracy, jaką się wykonało jest chyba niezłą zabawą. Przynajmniej dla Panów, którzy odnawiają elewację bloku obok. Skaczą po rusztowaniu niczym młode gazele, z otwartego dostawczego leci skoczny rytm, a oni do tego rytmu, idealnie wstrzelając się w klimat piosnki gipsują, szpachlują, spuszczają koledze po sznurku, piętro niżej  wiaderko z cementem. Najlepszy teledysk normalnie. Zero asynchronii. Symfonia budowania. Dobre pop. Kwiat polskiego budownictwa w najczystszej postaci. Zakasowali by każde Mam i nie mam Talent. Gwarantuję

2. Ludzie po sześćdziesiątce mają w sobie nadaktywny pierwiastek praktyczności. Od szanowania jedzenia i dojadania przeterminowanej szynki kosztem własnego zdrowia, przez oszczędzanie na rachunkach (co w obecnym stanie funduszu emerytalnego jest jak najbardziej zrozumiałe, powiedziałabym nawet bardzo przykre), aż do zamykania drzwi. Wychodzę dzisiaj o 13.00 po bułki na śniadanie i słyszę z półpiętra Pana Dziadka od zboczonych wierszyków i kawałów: "Pani nie zamyka, po co? I tak zaraz też wychodzę, sprawdzę tylko skrzynkę". No tak, po co dwa razy naciskać na klamkę, skoro można to zrobić tylko raz? Nadmieniam, że klamka nie jest ani ciężka, ani zbyt wysoko ani zbyt nisko, a Pan Dziadek od zboczonych wierszyków i kawałów (przetestowane, za każdym razem mówi te same) raczej kłopotów ze zdrowiem jeszcze nie ma, bo śmiga jak perszing i nawet sadzi przed blokiem bratki. 

3. Zderzenie z rzeczywistością numer 2937420: Śpiąca Królewna jest kiczowata (kicz sponsoruje dzisiejszy post) a w dodatku się nie sprawdza. Nic tak nie obudzi z głębokiego snu jak świeże bułki z lewiatana. Żaden tam pocałunek jedynek i największej miłości. Gwarantuję,żaden książę na białym koniu nie równa się z zapachem porządnego, pożywnego śniadania. Śpiąca Królewna to gówno prawda. Śpiący Królewicz również.  Dla podkręcenia efektu kiczowatości, dzisiaj rano przy śniadaniu z radia leciał Piasek. No cóż. Kicz może być funkcjonalny. 

Pozdrawiam, nie całuję a robię śniadanie - 

Pll. 






środa, 9 maja 2012

kobiecy surrealizm

Z dedykacją, uściskami, buziaczkami pysiami dla sisek od wczorajszego wina. Dla towarzyszek nocnej winnej niedoli.

Siedzę w łóżku z wodą mineralną. Od zawsze wiedziałam, że istnieje, już parę lat temu przecież pisałam o damskiej wódce. Teraz mogę o damskim winie. Wbrew pozorom mało eleganckim, z plastiku i w dodatku za dychę. W wielkim bloku, który właściwie jest tak wielki, że sam sobą stanowi całe osiedle, mikro i makrokosmos z boxami dla ludzi, klateczkami do życia i przeżywania. Otóż damskie wino nie dość, że nieeleganckie, to niekulturalne, roztwór napełniony przekleństwami po brzegi, nasycony, spełniony roztwór kobiecej słownej, słodkiej wulgarności. Ćwiczenie mięśni brzucha przez śmiech, a później spanie na kanapie. Łono w łono, bo ciasno. Głowa na kolanach, noga na pustej butelce. Godzina dalej i przystanek i drzewa są różowe. Chyba zaliczam studenckie flow. Niech mi się już skończy, niech już wytrzeźwieję, wydorośleję. 

Poza tym surrealizm porannej kąpieli (nadmieniam, że surrealizm jest ostatnio moim ulubionym słowem zaraz po czasowniku zwrotnym: budować się). Składam ręce i nogi, dłoń w palce stopy. Mokre ciało jest jakoś bardziej ludzkie i odrażające. Nuram się w tej wodzie, moknę, zalewam, zmywam z wnętrza wino. Kropelka po kropelce wino w wodę. Surrealizm porannej kąpieli "dzień po". 


wtorek, 1 maja 2012

Hormonalna wymiana

Zamiast porannej zielonej herbaty (o 13.00) znowu wybieram kawę. Jeszcze dwa lata temu wzdrygnęłabym się na samą myśl. W dodatku codziennie jest: "a niech tam, jeszcze jedna łyżeczka, to tylko rozpuszczalna" i codziennie o trochę więcej kawy, mniej mleka, układ fifty fifty już dawno przeterminowany. Przelewam własną czarę (życiowej) goryczy. Zaczniemy dzień od nowa udając, że to świt. Ja i moje dwa zębodoły. Dzisiaj w DD TVN pani Małgorzata przeszła gruntowną metamorfozę, także uzębienia, jest teraz pro medialna i nie idzie jej odróżnić od pani Pieńkowskiej siedzącej na kanapie naprzeciwko. Ta sama kategoria, a może - ta sama klasa? KLASA A, wolny wybieg, szczęśliwe kury. Gdzie ja do tego wszystkiego, z zębodołami, nieumytymi włosami i okularami oprawki 6 dych, bardzo mainstreamowe. Tak więc zacznę od umycia włosów, od wyczyszczenia okularów, mycia zębów, od kawy, od nikotyny. Będzie miły poranek od 13.00 z pracą roczną o Marii Komornickiej, która w pewnym momencie swojego żywota zdecydowała, że odtąd będzie mężczyzną. Ja jestem niemal jak mężczyzną, bo Z MĘŻCZYZNĄ. Przejmuję, łykam testosteron z wspólnego powietrza. Wydzielam wraz z drobnoustrojami progesteron i tak sobie żyjemy w hormonalnej symbiozie, wymieniamy płcią, androgenizujemy, feminizujemy.

P.S. Patrzyłam wczoraj będąc na zakupach w bydgoskim realu na skupiające się wokół metalowego wózka rodziny z dziećmi, albo (co gorsza...) matki z dziećmi. Czasami decyzja (o ile jest decyzją, nie przypadkiem) o posiadaniu (nie można posiadać drugiego człowieka!) dzieci jest chyba jak plomba włożona do zęba, który nie został oczyszczony do końca. Sama miewam w krytycznych momentach myśli, że skoro już nie ma czasami po co a i strefa "dla kogo" się coraz bardziej uszczupla to dziecko byłoby stworzeniem sensu. Otóż nie. Jeżeli nie ma się sensu przed dzieckiem to i po jego "zrobieniu" życie samo się sensem nie napełni. Co najwyżej codziennością i instynktami. Nie chcę być matką - lwicą. Chcę być matką człowiekiem. A może się mylę? Może pojawienie się na świecie nowego człowieka jest jedynym cudem możliwym w dzisiejszych czasach i później z pomocą Bożej Ręki wszystko jakoś ułoży się i wyjdzie na dobre. Może. Może nieważne kiedy, ważne, żeby było a i na to nie warto zbyt długo czekać, bo elastyczność macicy i innych przewodów w końcu się nie zwiększa, a i rozstępy im młodziej, tym łatwiej likwidowalne...


wiem, naiwne to, nawet (o zgrozo!) leci w radio (chyba tylko dlatego, że weszła nowa ustawa o zwiększeniu nadawania polskiej muzyki). Naiwna piosnka, zupełnie jak ja ostatnio.