poniedziałek, 29 lipca 2013

kalkuluję

Gramy dzisiaj na tarasie w z Mamą i M. w kości. Rzucamy kolorowe oczka i kalkulujemy, którą zachciankę prawdopodobieństwa zapunktować. Jest zaraz po burzy i jemy winogrona plując pestkami. 

Trudno jest mi kalkulować. Nawet rzucajac tylko dwiema kostkami. Oczek i możliwości jest zbyt dużo i nie wiemy już, co się bardziej opłaca. Co gorsza, nie wiemy nawet, czego chcemy. Rzucamy kośćmi i remontujemy swoje życie. Wspólne, osobne, posklejane, połatane, choć jeszcze nie wyblakłe. Porozwalane po dwóch domach i poznańskim mieszkaniu, którego już nie ma. Rozdzielamy kawałki siebie po różnych miejscach, kawałki czasu, ochłapy mięsa z paru godzin po sobie, po rodzicach, po uczuciach i po kareirach, których jeszcze nie ma. 

Wyczytałam ostatnio, że jedyną możliwością przepłynięcia groźnej i wzburzonej rzeki jest poddanie się jej prądom. Nie da się po prostu inaczej, chyba, że chce się we wnętrzu tej rzeki zostać już na zawsze. Tak więc układam się w swojej życiowej rzeczce na pleckach i patrząc w niebo nieco dryfuję. No może czasami tylko chwytam pojedynczego kamyka czy wystającej gałązki. I doprawdy, jakkolwiek porównanie przemijania do rzeki jest tandetne - to jeszcze bardziej tandetne jest negatywne nastawieie do swobodnego dryfowania. W końu nie ma innego wyjścia. 

+ odnalazłam w Poznaniu cudny, zabytkowy cmentarz. Taki z poezją na pomnikach. Swierdziłam czytając tamte pomniki, że moim ulubionym fragmentem chrześcijaństwa są Anioły Stróże. Mityczno-bajkowe, a jednak dogmatyczne.