poniedziałek, 30 listopada 2015

Jak smakuje dorosłość?

Jadę do Poznania z o 5 lat młodszym sąsiadem zza płotu. Przez całe dwie godziny rozmawiamy o naszym wspólnym gimnazjum, nauczycielkach wf-u - szkolnych seksbombach i Panu Ciastku, który od lat z tą samą żoną - Żyrafą jest najpzystojniejszym wfistą jakiego znam do dziś. Na chwilę jestem znowu małą zgredką biegającą na przerwach za Ciastkiem z bandą przyjaciółek (te akurat zostały do dziś). Opowiadam o pierwszych wagarach, maturze i hucznych osiemnastkach (po mojej własnej osiemnastce w hipsta klubie Deja Vu zbankrutowałam - półgodzinny telefon do Londynu kosztował majątek).

8 lat po skończeniu gimnazjum jadę z tym sąsiadem do Poznania, a za 4 dni odbieram klucze od swojej nowej, życiowej przestrzeni. Na (prawie) wspólnym koncie ponad dwieście tysięcy na minusie. W piątek z kolei wchodzę do sypialni w bydgoskim domu i widzę 3 stosiki kolorowych, lekko przymałych na mnie już rzeczy - Mama chyba uznała, że pora mnie mentalnie wyprowadzić nawet z przestrzenii przepastnej szafy. Wkładam na siebie za ciasną białą bluzę w kurczaki i zastanawiam się, czy właśnie tak smakuje dorosłość i czy przypadkiem nie przyszła zbyt szybko? Czy przypadkiem nie powinnam zaliczać trzeciego Erazmusa i piątego romansu? Czy może zakładać swój własny hipsta-start up? W niedzelę M. dzwoni i mówi, że nie przyjedzie, bo robi porządek w swoim bydgoskim pokoju stającym się powoli gabinetem jego Mamy. Widocznie czas przenieść się już w całości: sercem, ciałem duchem i pamiątkami z dzieciństwa do nowego lokum.

Chyba już dzisiaj wiem, czemu mieszkania kosztują taki majątek, to przecież nie jest kwestia kosztów betonu, instalacji i marży dewelopera - to są koszty aklimayzacyjne, koszty, jakie trzeba płacić w życiu za wszystko. Także za poczucie bezpieczeństwa i realizowanie planu na życie.

Czy dorosłość mi smakuje?
Bourbon, który M. dostał z okazji obrony magisterki smakuje potwornie źle. Podobnie jak kredyt i stres o zabarwieniu finansowym. Jeszcze nie wiem, czy to wszystko tego warte. Ale Tata zawsze mawiał, że jak zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji, a jeżeli jakieś wyjście to przy okazji ładne i własne, stylowe drzwi, to po prostu trzeba je otworzyć.

No to otwieram sobie drzwi. Nowego domu, starego życia i fajnych wspomnień biegania za przystojnym wfistą...

wtorek, 10 listopada 2015

Stylowe znicze i ciężki bagaż podręczny

Trzyma się mnie jeszcze klimat Wszystkich Świętych. Rozmowy na cmentarzach, znicz w prawo i znicz w lewo. Promka na czteropak czerwonych z krzyżykiem i znicz w koszyku między bananem a mlekiem w Biedronce. Lubiłam zawsze w tym dniu wieczorny spacer po cmentarzu, który był naturalnym pretekstem do odświeżenia wszystkich opowieści z tymi, których nie ma. Poza tym cmentarze pozwalają nabrać dystansu. Lubiłam też w tym święcie wieczorny rytuał babci Zofii: wyciąganie pudła z przedwojennymi zdjęciami i snucie długich opowieści. Co roku tych samych: o obiedzie w kasynie, o komunistycznym wojsku i pogrzebie pradziadka, o wizycie w ZOO i o Warszawie, która z roku na rok stawała na nogi i murowała się na nowo. 

W tym roku odbywamy z M. pielgrzymkę po nekropoliach: ciocia "leży" tu, wujek tam. Teraz dopiero czuję się częścią nowej rodziny, kolejny stopień wtajemniczenia to poznanie rodziny ze strony tych nieżyjących (to chyba wiąże bardziej, niż małżeńska przysięga). Na cmentarzu żywa ciotka F. usprawiedliwia nieobecność B. i A. (również jeszcze na tym świecie) i zaznacza, że oni mają takich świeżych zmarłych, "niecałoroznych" stąd stacjonują na innym cmentarzu. Ja z kolei czuję, że "moi" zmarli są zawsze na świeżo. Umierają ciągle i ciągle na nowo pozostawiając melancholijny efekt świeżości. W tym zresztą upatruję dorosłości: w posiadaniu "swoich zmarłych". Stawiamy więc z M. najbardziej stylowe z możliwych zniczy na wysokim grobie prababci Marysi. Czy ona też jest już "moją zmarłą"? 

Za to chwile prawdziwej, metafizycznej bliskości przeżywamy tydzień po 1 listopada,  o 20.15 na wiejskim cmentarzu z pradziadkami i rodzeństwem dziadków. Szukamy latarkami między chryzantemami babci F. Kiepsko nam to idzie, choć w końcu okazuje się, że pośmiertny dowód osobisty tej babci został właśnie przysłonięty doniczką z okazałymi kwiatami. Dzień dobry Pani Babciu, chciałabym być bliżej, chciałabym, żeby była Pani teraz także moją zmarłą - myślę i zapalam znicz. 


Zatem do mojej patchworkowej, oswajanej dorosłości dodaję także dodatkowe opowieści, i chcę ich słuchać co roku na nowo. Jak najdłużej. Nie chcę jeszcze stawać się opowiadającą. W tym roku trochę tych opowieści przybyło. A nie jest to lekki bagaż.