piątek, 17 maja 2013

konkludując dzisiejszość


Będę dziś konkludować. 

Nie umiem chyba do końca codzienności udzisiejszyć. Nie wychodzi. Wciąż wybiegam, planuję, porównuję. Może przyjdzie czas, że wreszcie przestanę, a może tym czasem będzie już tylko bytowanie pozaziemskie, może tutaj da się nie jako w niebie ale tylko jak na ziemii. 
Ratuje mnie Bargielska z bezbłędnymi Obsoletkami. To moje nowe guru. Czytając zapominam o pracach rocznych, o licencjacie o świecie bożym. Bargielska jest mi sposobem na udzisiejszanie świata. Bo generalnie DZISIAJ jest w porządku. Aktualne dzisiaj jest niemalże idealne, bez skazy, bez rysy. Ciepłe, z wyjazdem do Krakowa z siwkowym dyplomem i tańcem na parapecie z radości i beztroski (chwilowej). Z płaczem przed samochodem, po pijaku płaczem i przyznawaniem się - do strachu, do braku pieniędzy, do przywiązania (i co najlepsze - to nie ja się tym razem przyznawałam). Lubię chwilowo nawet ten swój stan wczesnej dorosłości, podzieciństwa późnego, gdzie czuję jeszcze zapach kaszki manny ale znam też smak spirytusu. Szkopuł tkwi tylko w przemijalności, w obsesyjnym zapętlaniu czasu, w strachu paranoicznym przed końcem tego stanu. 

Zawsze znajdzie się jakieś następne światełko - napisałam dziś dzień. Znajduję sobię więc światełka, lampki choinkowe, normalnie obdzieliłabym nimi pół świata. Przytulam się do M. Pachnie mieszanką naleśników i męskich perfum. To najlepsza mieszanka. Powinni rozdawać takie zapachowe mieszanki u psychologów  - gwaranty poczucia bezpieczeństwa. Bezapelacyjnego, błogiego - będzie ok. Zawsze znajdzie się mąka na naleśniki. M. mówi, że jest domowym kogutem. Ja jestem kurą i tak siedzimy na grzędach i rozsyłamy CV. Oczekujemy na jakieś tam jutro w międzyczasie mimochodem przeglądając ogłoszenia mieszkaniowe i hamując ścisk serca (przynajmniej mój). 

Konkludując - jutro dzień będzie dobotnie dzisiejszy - 10 godzin w pracy nie pozowli mi zbytnio wybiegać w przyszłość. Mam wrażenie, że wszędzie, do pracy, na uczelnię i do łóżka ciągnę za sobą bagaż nastrojów. Jakbym nie mogła się wypośrodkować płaczę, kiedy M. mówi, że umyje naczynia. Ze szczęścia płaczę, ze zmęczenia, ze znaków zapytania raczej - pytam o jutro i jutrzejszy obiad za pół roku.

No i obsesyjnie powracam do swoich pierwszych razów, pierwszych miejsc, dziewiczych wspomnień. Z Poznania, z Parku Wilsona, z wycieczek na Maltę z osadzania się w kontekście. Otóż za czas jakiś mam zamiar zakończyć, wykończyć moją edukację. A póki co wciąż tak niedawno byłam tutaj pierwszy raz, a przecież wciąż jeszcze wrastam i oswajam. I zakochuję się i przywiązuję się - coraz mocniej. Może to ostatni moment, żeby wszystko rzucić i wreszcie wyjechać do ukochanej Warszawy. Stwierdzam, pytam, wciąż oczekuję odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz