niedziela, 19 lutego 2012

Mentalny detoks

     Zakopane. 12 godzin pociągiem z Poznania. Przedziały - klitki, każdy ma swoją indywidualną pryczę, takie kuszetki przypominają mi (jakkolwiek bardzo chcę się tego skojarzenia pozbyć) prycze w obozach koncentracyjnych. Wysiadając mam wrażenie, że zaraz z radości i ulgi pocałuję zakopiańską ziemię. Moje ciało jest po podróży i dwunastogodzinnym przewalaniu się po przedziałowej pryczy sflaczałe i zmęczone, śnieg na szczęście konserwuje i umęczone ciała, i umysły i nawet drogi oddechowe podczas kataru. 
     Wieczorem kulig. Dzisiejsza turystyka chwilami wydaje się być kuriozalna. Jesteśmy blisko natury, konie, sanie, świeżutki nawóz. Przejeżdżamy tą naturalnością obok McDonalda, w ręku trzymamy pochodnie. Pochodnie ful wypas, najwyższa technologia, nie gasną, a jak jednak zgasną wystarczy potrząsnąć i momentalnie zapalają się na nowo. Pod płozami biegają psy. Góral - Woźnica na ostrym rauszu, przetrawioną śliwowicą zione aż w saniach. Przynajmniej wesoły, podśpiewuje coś pod nosem i próbuje rozpocząć jaką sensowną rozmowę. Nie wychodzi. Nie rozumiemy. Czuję się, jakby mówił do mnie po chińsku z niemieckim akcentem. Za nami jeszcze z osiem sań z pochodniami. Ludzie jadą, cieszą się, w końcu wrzeszczą, bo sanie przewracają się i upadają w zaspę. Cisza, później śmiech. A tamten woźnica był akurat trzeźwy. Cóż za paradoks. Tutaj panuje chyba od lat logika paradoksu. Od zawsze, na zawsze z dziada pradziada.
    Później szałas (też nowoczesny, ogrzewany, z grillem i kiełbaskami w środku). Do tego grzane wino prosto z plastikowego baniaczka (wygląda jak baniak na wodę mineralną w jakiejś korporacji). Bajka. Bliziutko natury, survivval normalnie (chociaż w saniach na kolanach  barania skóra - sztuczna). 
     Po kuligu wracamy do domu. Kierowca busa (o zgrozo!) w drzwiach ma otwartą butelkę whisky. Lekko panikujemy, ale nie czuć od niego alkoholu. Historie za to z wysokiej półki. O psim smalcu - podobno dobry na wszystko. Wszystkie zakopiańskie dzieci się na nim chowają. Chyba coś przeoczyłam, albo przyśniło mi się tylko, że to XXI wiek. Ludzie nie chcą jeść schabowego a kurczakom w hodowlach wycina się płat mózgu, żeby nie czuły bólu przed ubojem (tworzą się z nich wtedy takie kurczakowe roślinki) a Pan Busiarz mi tutaj o psim smalcu. Litości!

      Ostatnio wyczytałam u Gretkowskiej (skądinąd antropolożki), że folklor najwyraźniej i najpełniej świadczy o kulturze narodu. Na Pohalu naród skutecznie uświęcony śliwowicą i nasmarowany psim smalcem. 
Wniosek na dziś: kocham Zakopane i Tatry, mniej kocham za to górali. Oprócz ładnych strojów ludowych nie inspirują mnie ani psim smalcem, ani chronicznym alkoholizmem. 

     Tegoroczny wyjazd to psychiczny, mentalny i fizyczny detoks. Mój organizm wziął ten detoks bardzo dosłownie, wyrzuca z siebie toksyny wraz z katarem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz