poniedziałek, 1 sierpnia 2011

W klimacie letniego wieczoru

Nalewam do zielonej szklanki zimnej coli i wrzucam plasterek cytryny. Odpinam pasek sukienki i zakładam nogi na krzesło. Bardzo brakowało mi w Poznaniu tych wolniutkich i samotnych wieczorów przy starej lampce w kuchni. Ale nie o tym przecież. Dzisiaj rzecz będzie o klimacie. Właściwie o klimatach, bo określanie czegoś mianem klimatycznego denerwuje mnie chyba jeszcze bardziej, niż słowo trend i singiel. Klimatyczne, ale JAKIE? W klimacie starego romansu, klimacie przedwojennym, czy może jednak klimacie zadymionego, nocnego pubu w środku paryskiego podziemia? Mówić o czymś, o miejscu, osobie czy obrazie, że jest klimatyczny to podobnie, jak stwierdzić, że pogoda jest... pogodowa, albo, że cukier jest słodki. Ale nie chcę przecież utyskiwać na to jak bardzo nie lubię, albo lubię konkretne słowa i zwroty, a jak można już chyba zauważyć mam w stosunku do języka jakieś własne kwalifikatory i wymagania. Bliżej niewyjaśnione i raczej mało logiczne.  I o tyle, o ile nie lubię słowa klimatycznie, tak jestem nałogowcem w zbieraniu różnych klimatów. Zapytana kiedyś, na jednych z wykładów, na jakiej podstawie wybieram książki, które czytam, albo dlaczego uważam po ich przeczytaniu, że są dobre odpowiedziałam, że wszystko w mojej percepcji literatury kręci się wokół klimatu. Najszczerszą jest to prawdą. Moim skromnym zdaniem, umieć stworzyć konkretny klimat, umieć tak posłużyć się słowem, żeby namalować w czyjejś wyobraźni konkretne efemeryczne skojarzenia, zapachy, smaki, odczucia, to więcej nawet niż połowa sukcesu . Mniej chyba zwracam uwagę na fabułę konkretnej książki, aniżeli na to, jaki ma KLIMAT. Tyczy się to nie tylko zresztą literatury. To samo powiedzieć mogę o ciuchach, wnętrzach, zdjęciach, obrazach... Powiedzieć by można, że przecież wszystko, co tworzymy posiada JAKIŚ klimat. Byłabym jednak bliższa stwierdzeniu, że wszystko z założenia powinno go posiadać, nie każdy twórca jednak potrafi w odpowiedni sposób posłużyć się materiałem, z którego korzysta, żeby odwołać się do wszystkich czynników tworzących konkretny klimat. Nazwać owych czynników, składników klimatu niestety nie potrafię. Możliwe, że nie zabrnęłam jeszcze tak daleko w swej polonistycznej edukacji, możliwe, że po prostu jestem na to zbyt mało lotna. Wiem tyle, że wszelkie moje pisarskie aspiracje (także te publicystyczne) skupiają się na zdobyciu tej tylko umiejętności, żeby umieć budować klimat, bo tylko on potrafi zatuszować drobne (albo i troszeczkę większe) niedoskonałości warsztatowe, merytoryczne, czy jakiekolwiek podobne. Nie tylko zresztą dlatego chciałabym posiadać tę umiejętność. W każdej chyba formie wyrażania siebie ubiegającej się o miano przynależności do kultury, to właśnie klimat jest najbliższy magii. Jeżeli w sztuce istnieje cokolwiek magicznego, lub, jak kto woli (a ja wolę) boskiego, niezrozumiałego i pociągającego to jest to właśnie ów efemeryczny, ulotny klimat.

Gaszę starą, kuchenną lampkę, w głośnikach akurat kończy się ostatnia piosenka. Zamykam komputer i dopijam resztę coli. Pora zaprzyjaźnić się z ciepłą wanną i farbą do włosów.


Nie wiem kto jest ich grafikiem, ale za muzykę i grafikę szacun

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz