czwartek, 2 stycznia 2014

Emocjonalne fajerwerki o smaku czekolady

Zaczynając od konkretów: powiesiłam na szafie w akademiku czarną sukienkę z przedwczoraj. Wydaje mi się, że przez to parę ostatich dni będzie bardziej ze mną, na dłużej we mnie. Doprawdy nie potrafię wracać do codzienności. Jestem mistrzem w rozdrapywaniu emocji. Właściwie, biorąc pod uwagę ilość jedzenia, jaką ostatnio spożywam, to mogłabym żywić się tylko emocjami (a może to emocje nie pozwalają mi na racjonalne odżywanie). Wniosek jest z ostatnich dni miej więcej taki, że po pierwsze - nie można za swoje emocje odpowiadać - pojawiają się i są, chociaż wcale ich nie chcesz, chociaż wcale nie pasują do kontekstu. Po drugie - lubię spać w cudzych łóżach. Zadamawiać się w cudzych łazienkach i miewać po szafkach szczoteczi do zębów. Lubię poelgrzymować po Poznaniu, muszę tylo wiedzieć, że chcę i wiedzieć, że warto. 

Poza tym - czasami trudno jest sobie powiedzieć dość. Bo z emocjami może być jak z czekoladą - nie da się zjeść jednej kosteczki. Tak więc mdli mnie od emocjonalnej czekolady, od Nowego Roku, od tłoku na dworcu, od tłoku w głowie. Tłoczno i duszno mam w oczach i wnętrznościach od alkoholu i papierosów.

Sylwestrowe ognie szybko się wypalają, emocjonalne fajerwerki gaszę w codzienności jak niedopałek w chodniku. Nie, nie odpowiadam za swoje emocje, nie odpowiadam za swoje niedopałki. Teraz, nawet jakbym bardzo chciała, nie potrafię definiować, nie mam z czego, materia się rozmyła, określenia pokończyły. Wkroczyć do codzienności może każdy, nie każdy może w niej pozostać. Nie wiem jednak, czy przyjemniej jest być tylko fajerwerkiem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz