wtorek, 30 sierpnia 2011

Jabłka i bąbelki z cudzego kieliszka

Końcówka lata ma w sobie trochę specyficznego uroku. Zapach jabłek, babcina szarlotka. W tym roku już nie babcina, w ogóle nie szarlotka, tylko jabłkowy mus w słoikach odwróconych do góry dnem, żeby same się spasteryzowały. Na kryształowym talerzu kilka czerwonych, jabłkowych rumieńców. Dom od razu wydaje się cieplejszy, a mnie się wydaje, że jesień będzie miała taki sam odcień, jak te zarumienione letnim słońcem jabłkowe oblicza. Może i będzie taka zarumieniona? Sączymy z Markiem drinka, otwieramy okna, specyficzny zapach, jeszcze nie dymiące kominy, ale już nie resztki letniego upału. Takie małe niedopowiedzenie. Mama prasuje, nuci pod nosem i głośno liczy: dzisiaj to już piętnasta rzecz, może starczy.  Przychodzi Śledź, sączymy drinka razem. Miły wieczór, w pamięci mam też inne zarumienione oblicza. Dwójka małych, absolutnie rozbrajających urwisów, mała Księżniczka i jej Rycerz, dzisiaj chwilowo przekwalifikowany na kapitana statku. 

Mam na sobie białe trampki i flanelową koszulę w kratę. 
Z spostrzeżeń jest jeszcze tylko jedno godne uwagi. To mianowicie, że lubię, kiedy ktoś dzieli się ze mną swoją radością. Bardziej wtedy czuję się światu potrzebna, niż kiedy dzielić z kimś mogę tylko smutek. Dobre wiadomości, choćby cudze zawsze mnie uskrzydlają. Jakiś rodzaj pseudosymbiotycznej empatii w stosunku do większości ludzi, których w jakiś sposób znam i darzę sympatią. Szkoda, że bąbelki z cudzego kieliszka również nie oddziałują na mnie analogicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz